Najprostszym dowodem, że wszechświat jest nieskończenie wielki ale skończony jest fakt, że nocne niebo czarne. Inaczej byłoby srebrne!
Holmar von Ditfurth
Przecież nie może być nieskończone coś, co od zerowych rozmiarów rozszerza się do tej pory przez pewien skończony czas ze skończoną prędkością.
To tak jakby rozmyślać, czy zwykłe balony na odpuście są nieskończone.
Poza tym cały ten wszechświat może sobie być nawet nieskończony ale przy okazji niejednorodny... i wtedy też nici ze srebrnego nieba :)
Uważajcie, bo są między nami tacy, co wieżą, że ziemia ma 6000 lat, jest płaska a słońce jest kilka tysięcy kilometrów stąd...
Ps. Rozumiem, że motyw ze srebrnym niebem to żart ? Niebo jest czarne bo światło nie odbija się od niczego w próżni, oprócz ciał stałych i mgławic. Te stanowią znikomy procent "kubatury" wszechświata. Wszechświat to pustka wypełniona porozrzucanymi punktami źródła światła, które na dodatek im są dalej, tym mniej tego światła emitują (z punktu widzenia obserwatora).
Ah, zapomniałbym dodać - wszechświat nie ma koloru, bo czarny to nie kolor - to brak światła.
Z kolorem czarnym się zgadzam. Lecz z faktami się nie dyskutuje. Zatem czy się z tym zgadzam czy nie, na jedno wychodzi.
Natomiast Ditfurth wyszedł z założenia. że wszechświat musi być skończony, bo odbitego światła od gwiazd i innych "ciał niebieskich" - nie mylić z "laską nebeską" byłoby tak nieskończenie gęsto, że niebo w końcu byłoby srebrne!
Polecam jego książkę, może "staromodną" ale czyta się na jednym oddechu do zainteresowanych: pt "Na początku był wodór".
Z kolorem czarnym się zgadzam. Lecz z faktami się nie dyskutuje. Zatem czy się z tym zgadzam czy nie, na jedno wychodzi.
Natomiast Ditfurth wyszedł z założenia. że wszechświat musi być skończony, bo odbitego światła od gwiazd i innych "ciał niebieskich" - nie mylić z "laską nebeską" byłoby tak nieskończenie gęsto, że niebo w końcu byłoby srebrne!
No dobrze, ale co z faktem, że im gwiazda dalej, tym mniej światła do nas dochodzi ? Ilość światła wyrzucanego przez gwiazdę na sekundę jest (mniej więcej) stała, określona. Światło rozchodzi się prostopadle od źródła (od kuli) z każdym metrem zwiększając promień horyzontu. Biorąc pod uwagę, że światło w danej sekundzie przy emisji miało pewną, stałą energię, oraz, że nie może jej nabrać podróżując w przestrzeni, traci swoją moc (wytraca energię) poprzez zwiększanie się promienia horyzontu. Dlatego im dalej gwiazda, tym miej światła do nas dociera. Dlatego większość światła produkowanego przez gwiazdy albo nie zdążyła jeszcze do nas dotrzeć, albo dotarła w tak słabej ilości, że jest wręcz niewidoczna. To raczej obala tezę srebrnego nieba.
Pomijam jeszcze fakt zmiany częstotliwości fali światła z widzialnego na pozostałe zakresy fal - bo przypominam, że wszechświat, a w szczególności droga mleczna, jest w ciągłym ruchu. Może wydaje się, że słońce jest nieruchome, i wszystko kręci się wokół niego, ale słońce względem centrum drogi mlecznej porusza się z prędkością kilkuset tysięcy kilometrów na godzinę. We wszechświecie wszystko zależy od "punktu siedzenia".
Światło = zwykła fala elektromagnetyczna. Jego intensywność docierająca do obserwatora maleje wraz z kwadratem odległości od źródła. Tyle teorii, dla praktyki trzeba obrać dowolną gwiazdę, potraktować jako kulę (czy tam sferę - nie mam pojęcia), szybka różniczka, beznadziejna całka... i dostajemy ładną wartość (w efekcie nie mającą żadnego znaczenia).
Założenie jasnego nieba jest takie, że jeśli gwiazd jest nieskończenie wiele, to i tak zasypią całe nasze niebo swoimi obrazami, bo nasze niebo ma skończoną powierzchnię.
Ale gwiazd nie jest nieskończenie wiele.
Światło gwiazdy mówi fizykom bardzo wiele o jej typie i wieku. Mogą więc przewidzieć za ile (milionów) lat umrze. Metody spektroskopowe, paralaksy i jakieś tam inne, pozwalają wyznaczyć odległość do takiej gwiazdy. Znając czas w jakim światło od tej gwiazdy dociera do Ziemi, można określić czy ona jeszcze istnieje czy już nie.
Przykład: gwiazda znajduje się miliard lat świetlnych od nas, ale widzimy, że jest tak stara, iż zostało jej jeszcze pół miliarda lat życia. Wniosek - od ok 500 milionów lat ona już nie istnieje a dociera do nas jedynie z opóźnieniem jej światło.
To oczywiście teoria, najdalsze gwiazdy znajdują się ok 100 tyś lat świetlnych od nas (a i tak nie są już widoczne). Wszystko dalej to już makroskopowe obiekty skupiające gwiazdy nierozróżnialne optycznie ani radiowo. Najbliższy taki obiekt to galaktyka Andromedy - 2.3 mln lat świetlnych "stąd" . Gwiazdy bowiem występują w kosmosie w bardzo oddalonych od siebie wzajemnie skupiskach, jak wyspy na oceanie.
Najprostszym dowodem, że wszechświat jest nieskończenie wielki ale skończony jest fakt, że nocne niebo czarne. Inaczej byłoby srebrne!
Holmar von Ditfurth
mhm ... to dlaczego się mówi, że za siną dalą jest druga sina dal ?
(Czerwone Gitary)
Może Krajewski śpiewał o drugim wszechświecie?
Nie zważajmy na te minusy Oni nie wiedzą nawet co minusują. Przecież nie mnie, tylko autora tej tezy!!!
Przecież nie może być nieskończone coś, co od zerowych rozmiarów rozszerza się do tej pory przez pewien skończony czas ze skończoną prędkością.
To tak jakby rozmyślać, czy zwykłe balony na odpuście są nieskończone.
Poza tym cały ten wszechświat może sobie być nawet nieskończony ale przy okazji niejednorodny... i wtedy też nici ze srebrnego nieba :)
Uważajcie, bo są między nami tacy, co wieżą, że ziemia ma 6000 lat, jest płaska a słońce jest kilka tysięcy kilometrów stąd...
Ps. Rozumiem, że motyw ze srebrnym niebem to żart ? Niebo jest czarne bo światło nie odbija się od niczego w próżni, oprócz ciał stałych i mgławic. Te stanowią znikomy procent "kubatury" wszechświata. Wszechświat to pustka wypełniona porozrzucanymi punktami źródła światła, które na dodatek im są dalej, tym mniej tego światła emitują (z punktu widzenia obserwatora).
Ah, zapomniałbym dodać - wszechświat nie ma koloru, bo czarny to nie kolor - to brak światła.
Z kolorem czarnym się zgadzam. Lecz z faktami się nie dyskutuje. Zatem czy się z tym zgadzam czy nie, na jedno wychodzi.
Natomiast Ditfurth wyszedł z założenia. że wszechświat musi być skończony, bo odbitego światła od gwiazd i innych "ciał niebieskich" - nie mylić z "laską nebeską" byłoby tak nieskończenie gęsto, że niebo w końcu byłoby srebrne!
Polecam jego książkę, może "staromodną" ale czyta się na jednym oddechu do zainteresowanych: pt "Na początku był wodór".
No dobrze, ale co z faktem, że im gwiazda dalej, tym mniej światła do nas dochodzi ? Ilość światła wyrzucanego przez gwiazdę na sekundę jest (mniej więcej) stała, określona. Światło rozchodzi się prostopadle od źródła (od kuli) z każdym metrem zwiększając promień horyzontu. Biorąc pod uwagę, że światło w danej sekundzie przy emisji miało pewną, stałą energię, oraz, że nie może jej nabrać podróżując w przestrzeni, traci swoją moc (wytraca energię) poprzez zwiększanie się promienia horyzontu. Dlatego im dalej gwiazda, tym miej światła do nas dociera. Dlatego większość światła produkowanego przez gwiazdy albo nie zdążyła jeszcze do nas dotrzeć, albo dotarła w tak słabej ilości, że jest wręcz niewidoczna. To raczej obala tezę srebrnego nieba.
Pomijam jeszcze fakt zmiany częstotliwości fali światła z widzialnego na pozostałe zakresy fal - bo przypominam, że wszechświat, a w szczególności droga mleczna, jest w ciągłym ruchu. Może wydaje się, że słońce jest nieruchome, i wszystko kręci się wokół niego, ale słońce względem centrum drogi mlecznej porusza się z prędkością kilkuset tysięcy kilometrów na godzinę. We wszechświecie wszystko zależy od "punktu siedzenia".
Sprawa niełatwa, ale interesująca.
"Sprawa niełatwa, ale interesująca" Właśnie dlatego napisałem swój post Pozdrawiam adz
Światło = zwykła fala elektromagnetyczna. Jego intensywność docierająca do obserwatora maleje wraz z kwadratem odległości od źródła. Tyle teorii, dla praktyki trzeba obrać dowolną gwiazdę, potraktować jako kulę (czy tam sferę - nie mam pojęcia), szybka różniczka, beznadziejna całka... i dostajemy ładną wartość (w efekcie nie mającą żadnego znaczenia).
Założenie jasnego nieba jest takie, że jeśli gwiazd jest nieskończenie wiele, to i tak zasypią całe nasze niebo swoimi obrazami, bo nasze niebo ma skończoną powierzchnię.
Ale gwiazd nie jest nieskończenie wiele.
Nie zapominajcie o tych "gwiazdach" których już dawno nie ma a jednak "światło" wyemitowane dociera do nas właśnie teraz.
Z tym "światłem wyemitowanym" mam problem! Skoro do nas dociera, to skąd mamy wiedzieć, że tego czegoś już nie ma?
Światło gwiazdy mówi fizykom bardzo wiele o jej typie i wieku. Mogą więc przewidzieć za ile (milionów) lat umrze. Metody spektroskopowe, paralaksy i jakieś tam inne, pozwalają wyznaczyć odległość do takiej gwiazdy. Znając czas w jakim światło od tej gwiazdy dociera do Ziemi, można określić czy ona jeszcze istnieje czy już nie.
Przykład: gwiazda znajduje się miliard lat świetlnych od nas, ale widzimy, że jest tak stara, iż zostało jej jeszcze pół miliarda lat życia. Wniosek - od ok 500 milionów lat ona już nie istnieje a dociera do nas jedynie z opóźnieniem jej światło.
To oczywiście teoria, najdalsze gwiazdy znajdują się ok 100 tyś lat świetlnych od nas (a i tak nie są już widoczne). Wszystko dalej to już makroskopowe obiekty skupiające gwiazdy nierozróżnialne optycznie ani radiowo. Najbliższy taki obiekt to galaktyka Andromedy - 2.3 mln lat świetlnych "stąd" . Gwiazdy bowiem występują w kosmosie w bardzo oddalonych od siebie wzajemnie skupiskach, jak wyspy na oceanie.