Jestem w Chorwacji
Posilanie się przez tydzień w knajpach, wychodzi bokiem (wszystko oparte na mięsie) a ryby drogie, wędliny radzę zabrać z Polski, bo na miejscu kiepskie a restauracje śniadań nie serwują, no chyba, że w cenie obiadu.
Czesi gotują, lub jedzą pizzę na cztery osoby.
Piwo w sklepie Karlovacko 8,5kn + 1,2 kaucja za butelkę czyli prawie 6 zł. W knajpie od 16-20kn.
Polecam kisele mleko- super. W knajpach rybnych (przy portach) świeże owoce morza.
W Primosten z prawej strony przy morzu jest restauracja reklamująca po Polsku kociołek bośniacki 100kn
zamówiłem kociołek z myślą , że wystarczy na dwie osoby, otrzymałem dwa talerze i dwa nakrycia. Była to rodzaj zupy gulaszowej z ziemniakami, po jednym talerzu.
Podałem 150 kn bo była jeszcze kawa i woda mineralna. Kelner zrobił dziwna minę i nie przyjął pieniędzy, wrócił z rachunkiem o 100 kn większym. Teraz ja zrobiłem dziwną minę, przecież kociołek kosztuje 100kn. Kelner wyjaśnił mi że w środku nalana była podwójna porcja. Zapłaciłem i grzecznie podziękowałem.
Dwie zupy z kociołka po bośniacku, kosztowały mnie 120 zł.
Ale smakowały.
Podróż, winiety, paliwo, wyżywienie (1 posiłek/d w restauracji) i koszt kwatery, równoważy cenę pobytu w all inclusive w dobrym hotelu w Bułgarii, Turcji czy Grecji.
Jesteśmy z dzieckiem na placyku zabaw , obok mama Polka do męża, zobacz jaki świetny ogródek, u nas takich nie ma.
Wyjechaliśmy dzień przed świętem. Pod Wiatrakami w Czechach słyszę polski język, ale oni tu mają świetne knedliki. Pani podeszła do bufetu samoobsługowego i wzięła rodzaj pieczeni z sosem i na nim położyła knedlika (coś co przypomina ukrojoną kromkę z weki).Dokładnie to wielka kluska rzucona na wrzątek i krojona na plastry.
Pomyślałem, jak niewiele potrzeba do szczęścia, wystarczy przekroczyć granice naszego kraju.
Ale do rzeczy.
ON na trasie w Czechach ale przed granicą z Austrią 27czk= 4.30 ,
w Austrii, ale przed autostradą 1.06eu
w Słowenii 1.1 eu,
najdrożej w Chorwacji 8,3kn. to bez groszy 5zł.
Benzyna + 20 gr.
Za euro można dostać (kantor przy moście Trogir) 7,4 kn (kuna umocniła się bo zeszłym roku płacono 7,6),
przy słabnącej złotówce 1kn to 60 gr.
W Splicie i w centrach handlowych nie dostaniemy więcej niż 7,2 za euro.
Kupowanie bez zapytania o cenę, to zły pomysł bo za ćwiartkę arbuza na targu pani krzyknęła 25 kn co by dawało za całego 100 kn to 60 zł., podobnie za dwa pomidorki i cytrynkę 10kn to 6 zł.
Natomiast drugie danie w restauracji to 60-80 kn.(bez sałatek). Najtańsze spaghetti można znaleźć za 45 kn ale w bardzo taniej restauracji.
Za rybę dorada+frytki, bez sałatkek 85-100kn.
Jest nowość, w jedna z restauracji poleca zestawy obiadowe
87kn zupa, drugie danie (bez sałatek*) i lody, to 50 kilka zł na osobę.
(zupa to przeważnie bulion z rzuconymi nań gwiazdkami)
*sałatka w Chorwacji to cztery, pięć plasterków pomidora, lub listek sałatki zielonej drobno pokrojonej płatne dodatkowo ok 25 kn.
Karafka litrowa domowego wina 90 kn, (restauracja),
coca cola w Konzumie 1.5 . 7zł
Jajka dalej takie małe M.
Owoce morza dalej świetne, acz drogie i kupować tylko tam gdzie serwują świeże z morza.
W Splicie otworzono salon Porsche, co trochę dziwi, bo cała Chorwacja ma tyle ludności co województwo śląskie ( tylko tam jest taki salon na południu Polski), a na Split przypada 180 tyś ludności.
Domyślam się, że chodzi o serwisowanie samochodów turystów, choć ta marka gości częściej na wybrzeżu Hiszpanii i Francji.
W Splicie otwarto wielkie centrum handlowe, górne piętro jeszcze puste. Są marki z Polski CCC, Reserved, Mohito.
W Trogirze budują nową przeprawę mostową na wyspę Ćiovo, natomiast dwupasmówka z Trogiru do Splitu, budowana od dwu lat dalej jest w budowie.
Od Polaków którzy przyjechali z Rovinij, mam wiadomość o większej konkurencji cenowej (taniej) w tamtej części.
U nas kwatery to wydatek 65-100 eu za dzień - kuchnia, łazienka pokój, lub dwa pokoje. Z miejscami jest krucho, mało reklam o wolnych pokojach.
Morze nie jest jeszcze super ciepłe, ale można się kąpać, jest ciepło, czasem spadnie deszcz, ale ogólnie jest pogodnie.
Dobrym pomysłem jest bagażnik z rowerami, ponieważ wszędzie są problemy z miejscami do parkowania.
W Primosten odnowiono centrum, przed bramą na wniesienie
i postawili zakaz ruchu.
Co do pływania po morzu, każdy ponton wyposażony w silnik
pow. 5 KM, powinien mieć winetę i zaczynają to egzekwować .
Na autostradzie pomiędzy Zadarem a Szybenikiem, jeździ nieoznakowany radar, który wypatruje ofiarę i za nią podąża.
I na koniec ceny autostrady:
granica Zagrzeb 48 kn (50km) i Zagrzeb Split ok 170 kn.
Najtańsza 10 dniowa jest Austria (8,5 eu), ale na pierwszej stacji w Austrii naciągają i sprzedają drożej i tylko gotówka.
Czechy to 50zł 10 dni pierwsza stacja Shell, karta.
Najgorsza od lat jest Słowenia 15 eu 7 dni, czyli musisz kupić na miesiąc a to już 30 eu, za przejechanie odcinka 50 km który kończy się odcinkiem 15 km w budowie (50/h cały odcinek + korki)
Tu kolega podpowiada mi, że można jechać taniej przez Słowację z pominięciem autostrad i Węgry, tak jechał.
Kwestia wyboru. Można też nie odwiedzać restauracji, zwłaszcza jak ktoś w większości stołuje się w kraju na stołówkach, ma frajdę z gotowania i pichcenia samemu.
My jesteśmy antytalentami kulinarny, ale ja lubię dobrą kuchnię. Chorwacka polskiej nie ma szans przebić (poza owocami morza). Jak na południowców, prawie nie jedzą warzyw (poza szparagami) i rzadko też dekorują nimi talerz.
W większości to kupa mięcha z grila z kupą ziemniaków w różnym kształcie, samażonymi w oleju czasem z dodatkiem plastrów z cebuli i pastą.
Niemieccy robotnicy zażerają się takim jedzeniem, ale do ich walizek weszło by 1kg mięcha. Jeden z nich siedzący z żoną w restauracji, po jedzeniu głośno beknął. Ale brzuch miał jak bęben.
Zresztą nie wywołało to niesmaku na siedzącej obok młodej parze niemieckiej z 5, 7 letnimi dziećmi.
Brakuje domowych obiadów, które pokazałyby całe upodobania Chorwatów, miały by przyzwoitą cenę, a turyści z Czech, Słowacji a i Polski, nie jechali by z pełnymi żywności bagażnikami.
Charakterystyczne jest to, że w Hiszpanii ceny w marketach są identyczne jak w Polsce a i mała gastronomia jest świetnie rozwinięta.
W Chorwacji, mała gastronomia praktycznie nie istnieje, jeżeli nie wymienić kompleksu KRKA, gdzie za bramą jest bufet i kupisz cevapicici, czyli buła przekrojona na pół a w niej dwie kiełbaski (podobno w Polsce miały nazwę Leszczyńskie) z jakimś sosem.
No nie przypomina to greckiego gyros w żaden sposób.
Tu kolega podpowiada mi, że można jechać taniej przez Słowację z pominięciem autostrad i Węgry, tak jechał.
Nie polecam. Sama Słowacja zajęła mi 5 godzin jazdy (prawie połowa czasu dojazdu do Chorwacji południowej).
Co do mojej opinii o tym kraju - W niektórych miastach i miasteczkach (szczególnie na wyspach) prościej znaleźć rejestrację samochodu zaczynającą się na KMY niż chorwacką. To główny minus. Za dużo polaków i to jeszcze lokalnych krajan. Człowiek wyjeżdża z kraju aby odpocząć od szarej codzienności a wpada w piękny kurort, gdzie zza ściany lecą znajome "kur**" i inne zwroty, wypowiadane przy gęsto zakrapianym grillu. Polacy nadal nie potrafią się zachowywać na wakacjach, chociaż muszę powiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku bo w tamtym roku po raz pierwszy nie widziałem dymiącego polaka do obcokrajowca.
Ceny - kwestia względna. Stołowałem się 1/3 czasu w knajpach, 2/3 sam gotowałem w domku. Obie formy sobie chwalę, bo uwielbiam gotować na zagranicznych składnikach, lubię też czasami zażyć "luksusu". Za pobyt 2 tygodniowy z przejazdem zapłaciłem za 2 osoby 3500-4000 zł. Czy to dużo ? Dla mnie nie. Nie odmawiałem sobie wielu rzeczy, nie wyrzucałem też pieniędzy naokoło. Były wyjścia do knajp, lody i piwo w trakcie dnia, kawiarnie i pichcenie w domku (+ grille, ale bez polskich "kur*")
Domek miałem bezpośrednio nad morzem z prywatną plażą.
W Chorwacji można odpocząć, ale radzę jechać przed lub po sezonie i szukać miejsc nieodwiedzanych przez Polaków i Rosjan.
Włochy, Sardynia.
Przebywam obecnie na tej wyspie.
Nie pisze o walorach estetycznych, ponieważ te można znaleźć wszędzie. Skupiam się na praktycznym odbiorze podróży i aktualnościach.
Te są dla wyspy i podróżnika z Polski nie aż tak przyjazne.
Infrastruktura jak na siódmą gospodarkę świata, bardzo przeciętna wręcz jakby to dzisiaj Włosi dostali pomoc z UE i za nią budowali drogi do różnych części wybrzeża. Objechanie całej wyspy zajmuje wieki, ze względu na kręte i wąskie drogi. Wprawdzie z Olbia, gdzie wylądowałem, na południe jest część trasy dwupasmowej z tunelami, częściowo w budowie. ale odbicie od niej w kierunku wybrzeża, wydłuża czasowo dojazd.
Ceny w sklepach spożywczych, piwo z półki włoskie 1,1 eu, to samo z lodówki 1,5 eu, importowane z puszki niemieckie 0.6 (ciepłe). w barze 0.2 l 2,5 eu ( pite na stojąco), to samo przy stoliku 4 eu.
panini z kurczakiem (bułka przekrojona na pół z kawałkami kurczaka i pomidorem) 7eu.
Zachwyt nad włoską kuchnią, jest dla mnie na wyrost. Nie piszę o daniu za 100 eu w restauracji, a jedzeniu turystycznym.
Włosi bardzo się cenią i za nic, każą wiele płacić, choć do sezonu nie są jeszcze przygotowani i dopiero kończą remonty barów (fasady, malują) część jest jeszcze nieczynna.
Temp. morza jak na początku czerwca w Chorwacji, kiedy ją opuszczałem. Noce jeszcze chłodne, na tyle, że w dzień pokoje są chłodne bez klimatyzacji. ( przed przyjazdem nastawiałem się na upał), była burza i dwa dni umiarkowanie zachmurzone.
Bardzo zielono i mnóstwo kwiatów.
Włosi odwrotnie do Chorwatów, to wielcy esteci. Są też mistrzami improwizacji.
Jak podpowiada mi włoska znajoma pracująca w koncernie Fiata (Iveco, Magneti Marelli, pozostałe marki samochodowe włoskie, huty i cały przemysł),
wszystko w koncernie dla pracowników musi być z tego koncernu. Nie wypada im coś kupić z poza własnej produkcji.
Odzież jak mówi, robiona jest w Chinach, tylko marki są przyszywane włoskie-np. Calzedonia, Intimissimi itd.
A ci z południa (myślała o tych z Rzymem na południe) to mają dwie lewe ręce, i tylko oczekiwania wygórowane.
Pieczywo dużo gorsze od polskiego. Króluje pizza, czyli praktyczny odpowiednik polskiego bigosu 14 eu. Paliwo 1.35 ON do 1.5 benzyna.
Samochód mały 85 eu/dzień- siedmioosobowy wanik 165eu. kaucja 400 eu lub blokada karty. Jak oddasz brudny, doliczają za mycie.
Przy ciągle słabnącej PLN, czujemy ubogość.
Jeżeli o zamożności to zaglądam do Porto Cervo, na północy, enklawa najbogatszych snobów z Włoch. Mieścina w zatoce na wzgórzu skalnym, gdzie od morza w górę są domy z ogrodami, ale nie zwracające uwagi. Takie jednorodzinne z działką 10-20 arów, z utrzymanymi posesjami, na których stoją Ferrari lub nic tańszego niż Merc S klas, kierowcy takiego pojazdu ochroniarz otwiera bramę i pomaga wjechać bez zahaczenia podwoziem o podjazd.
W centrum miasteczka salon Ferrari a obok sklepik sportowy, gdzie posiadacz miejscowej nieruchomości może kupić klapki na plażę za 400 eu .
Dzięki temu miasteczko jest wolne od turystów, a na kolejne posesje żurawie podają dorosłe palmy, aby ogród był natychmiast 10 letni.
Miasta do zwiedzenia Oristano na zachodzie wyspy, czy Cagliari na południu, znajdziecie w internecie, podobnie plaże na północy obok Santa Tereza, czy Orosei na wschodzie i ładne plaże zachodnie.
Miasteczko San Teodoro, na wschodzie to takie urokliwe miasteczko (jak Kazimierz Dolny, Lanckorona), kolorowe, ciepłe.
Warto wejść na prom w porcie Santa Tereza i popłynąc na Korsykę do Bonifacio.
Bardzo urokliwy port (odwrotnie niż odpowiednik we Włoszech),
z prześlicznie zbudowanym miastem na wiszącym klifie skalnym.
Wspaniałe wrażenia z wpływania do portu i zwiedzanie dolnego i górnego miasta. Trzeba poświęcić dzień dla tego miasta, i zaglądnąć do którejś francuskiej kafejki.
Drogo mały heineken 0.2 -4 eu, mała bułka z kurczakiem i sałatką i frytkami w środku ,taka barowa nieudolna podróba gyros ( podłużna bułeczka przekrojona na pół i wepchnięta weń w/w zawartość) - 7eu. (najtańszy bar w tym mieście)
Pełnego dania w restauracji raczej bym nie udźwignął.
Podświadomie cieszę się, że mają tak drogo, bo w sile nabywczej przynajmniej w gastronomii, nam nie podskoczą. Toteż w barach siedzą godzinami przy jednej kawie.
Z drugiej strony, kiedy ich dogonimy płacowo, to też będziemy jeść syf, bo nikt ci za złotówkę czy dwa chleba nie upiecze, w barze nie będziesz mógł siedzieć za 20 zł przez całe popołudnie. Domowej kuchni nie będzie, bo jak zarobić przy domowym jedzeniu na kucharza i resztę personelu, którzy będą zarabiać po 1500 eu?
Albo będziemy jeść taki syf z automatów jak oni, albo dobra kuchnia to będzie wydatek 500 zł na osobę, czyli znowu nie dla ciebie, nawet jak zarobisz 1500 euro, to będzie cię stać na 15 drugich dań.
Bonifacio robi lepsze wrażenie niż miasta w północnej Sardynii. Powrót wieczorem na Sardynię, patrzysz na wiszące na 70 metrowym klifie skalnym miasto z kilkupiętrowymi budynkami, do którego kiedyś można było się dostać jedynie schodami z morza (kilkaset schodów do pokonania, obecnie trasa turystyczna),
i myślisz, ze jakiekolwiek trzęsienie ziemi może spowodować oderwanie tego nawisu skalnego wraz z miastem i wpaść w przepaść morską.
Lądujemy w Szanghaju. Wsiadamy do kolejki, która dociera do centrum miasta. Podróż trwa 7min. pokonujemy jakieś 50 km.
Kolej rusza by osiągnąć prędkość 450km i po chwili zwalnia, by zatrzymać się na stacji końcowej.
Miasto zaskakuje nowoczesnością, Nowy Jork wydaje się przy tym mieście, być już miastem zabytkowym.
Skrzyżowania na wys. 10 piętra. Samochody czyste i wielkie, nawet te europejskie marki mają na karoserii znaczek L, czyli powiększone.
Miasto zaskakuje zielenią, klombami i ilością kwiatów i parków.
Pośród lasu wieżowców wchodzimy do jednego z nich, z daleka słychać muzykę, podchodzę bliżej-to emeryci chińscy ćwiczą w takt muzyki płynącej z głośnika położonego obok.
Park ma strumienie z wodą i dużo kwiatów, drzewa dalą ochłodzenie i ciszę od zgiełku tej największej metropolii Chin, liczącej dzisiaj 35 mln.
Z parku widać wieżowce, których górne piętra mają kształt np. kwiatu lotosu, UFO, piramidy, rąbu, koła, otwieracza do butelek, każdy jest inny a ten największy oddany w tym roku skręca się jak śruba z wielkim gwintem, to Shanghai Tower 632 m.
Pomyśleć, że dwadzieścia kilka lat temu w tym mieście nie było żadnego wieżowca.
Miasto zaskakuje nowoczesnością 22 wieku. Każdy pojazd dwukołowy jest bezszelestny, na prąd. I to duże skutery dwuosobowe a jest ich dużo.
Są wszystkie marki świata na największej ulicy świata 5,5 km-Nanjing Road.
Miast robi piorunujące wrażenie w nocy. Te wszystkie wieżowce to świecące iluminacje świetlne. To tak jak led-owy ekran telewizora, zmieniające się barwy i kompozycje.
Znakomicie się to ogląda ze statku płynącego po rzece Huang-p’u Chiang; dosł. „Rzeka Żółtego Brzegu” (południowy dopływ Jangcy).
A w dzień, z nabrzeża rzeki, piękny deptak z wierzą telewizyjną,
z której kopuły, po odstaniu w kolejce i po wyjeździe windą na górę, mamy pod sobą szklaną podłogę, na którą trzeba się zmusić aby wejść, (lęk wysokości) ale po kolejnej próbie nabieramy pewności i roztacza się przed nami przepiękny widok.
Schodzimy na ziemię i idziemy na stare miasto. Jest to niewielka zabytkowa enklawa, urzeka urodą i przeniesieniem się w czasie do Chin, jakie znamy z powieści, filmów i z naszej wyobraźni.
Za trzy dni jedziemy dalej w głąb wschodniej części Chin.
Udajemy się się do Wuzhen. To miasteczko nazywane Wenecją jest małym, bardzo starym miasteczkiem, poprzecinanym wieloma kanałami, z licznymi mostami i piękną architekturą.
Tłumy Chińczyków spotykamy na trasie, z turystów stanowimy raczej egzotykę. Często proszą nas o wspólną fotografię.
Zostajemy w mieście parę godzin i ruszamy dalej, do Hangzhou, chcemy zobaczyć Świątynię Lingying, czyli Świątynia Natchnionego Odosobnienia.
Świątynia robi wrażenie, wchodzimy na jej teren, w dole strumień a na wzgórzu biegnącym wzdłuż doliny strumienia, posągi Buddy i groty wykute w skale. Dalej park a w nim tarasowo rozmieszczone świątynie buddyjskie inne niż na Sri Lance, Tajlandii, czy Birmie- ciepłe wykonane z drzewa, bogato zdobione, kolorowe z zapachem kadzidełek, tworzące zdecydowanie sacrum. Nawet katolik czuje tam boskość i wzruszenie. W około tłumy Chińczyków. Z białych jesteśmy jedynymi.
Wracamy do miasta gdzie robimy przejażdżkę po Jeziorze Zachodnim, będącym jedną z głównych atrakcji miasta. Dochodzimy do niego przez malowniczy park, po drodze zaglądamy do herbaciarni.
Wsiadamy do pociągu , w kierunku Pekinu, takie chińskie Pendolino, w przejściu jest wrzątek i umywalka. Wrzątek w Chinach to podstawa. W sklepie kupujesz zestaw obiadowy- kubek i dodatki, zalewasz tym wrzątkiem i masz posiłek gotowy. Podchodzisz do części restauracyjnej i tam przy stoliku możesz spokojnie konsumować.
W pociągu sąsiadują ze sobą dwie toalety, jedna europejska, druga na narciarza, ale z nierdzewnej stali i bardzo czysta. Wybierasz wg uznania.
Nad nami wyświetlacz prędkości, cały czas jest 306 km/h. , cicho i komfortowo.
Po drodze mijamy jakieś miasta z Manhatanami na środku. Sąsiad pytany o nie, mówi, że to takie prowincjonalne miasta do 5 mln mieszkańców.
Przed nami 1500 km w jakieś 5 godz. Trasa pociągu biegnie na wiadukcie na wys. wierzchołków drzew, tak że nie dzieli kraju wałem na wschód i zachód. Pod nami normalny ruch rolników i mijanych miast. Nie zagrażają też przebiegające zwierzęta.
Już Pekin, udajemy się na plac Tiananmen,, nie robi szczególnego wrażenia, ale wypełniony jest tłumem Chińczyków. Polewaczka skrapia Ulicę wzdłuż placu, oddzielają ją od placu ruchome barierki, ustawiane okazjonalnie.
Zaskakuje, że na barierkach powieszone są podłużne donice z których zwisają piękne kwiaty dekoracyjne.
Na wprost brama Niebiańskiego Spokoju. Plac jest wielki, taki jak Pl.. Piłsudskiego w Warszawie ale bez Pałacu Kultury i Dworca Centralnego, pośrodku łopoczące czerwone flagi i głąby z żółtymi kwiatami.
W sąsiedztwie znajduje się parlament , głębiej w nowej części gmach opery.
Ustawiamy się w kolejce do Zakazanego Miasta, Po lewej stojąc w kolejce widzimy Mauzoleum Mao Zedonga.
Kolejkę ustawia aktywista ludowy, wydzierający się przez tubę na wg. niego, niekarnych turystów.
Zakazane Miasto, to największy zespół pałacowy na świecie, Teren jest przeogromny i mnogość pałaców na nim posadowionych i ich uroda, robią ogromne wrażenie. Wręcz zaskakuje coś tak ogromnego w samym centrum miasta.
Przeważnie przywołuje się nazwę placu Tiananmen i to najczęściej wymieniana nazwa z Pekinu. Niesłusznie, zespół Pałaców i jego place, trakty komunikacyjne, wraz cała infrastrukturą, powalają. To powierzchniowo taki Wersal razy trzy.
Nazwa Zakazane Miasto wywodzi się od jego wielkości (rzeczywiście cesarskie miasto) i zakazu wstępu do niego dla niezaproszonych gości i pozostałych mieszkańców Pekinu.
Robimy przerwę w zwiedzaniu pałacu, w około sami Chińczycy, siedzimy na ławkach razem z innymi turystami z Chin, obok jeden wydziera się do telefonu ( strasznie to częste), też w jego obecności zacząłem głośno mówić do współtowarzyszy. Chińczycy na mnie spojrzeli, ze zrozumieniem i uśmiechem. Rozmawiający przez tel. też, i szybko zniżył głos i się oddalił. Reszta odetchnęła z ulgą.
W Chinach nie ma jeszcze turystyki obcej, jesteśmy nielicznymi europejczykami. Niesłusznie, bo to cholernie ciekawe państwo, obawiam się, że będzie numerem 1 w najbliższym czasie.
Kojarzenie Chin z tandetą, jest o tyle słuszne, że handlowcy tandeciarze, kupują tam chłam za grosze od dziadowskich producentów i ten chłam sprzedają nam w Europie jako wizytówkę Chin. Takie towary można u nich kupić na bazarach, targach i takich miejscach jak krakowska Tandeta. W sklepach firmowych są produkty o wiele bardziej nowoczesne aniżeli produkty europejskie, ale też cena jest europejska.
Idę po kawę do baru obok gdzie dalej odpoczywamy. Płacę za kawę 40 juanów, to jest 20 PLN. Bardzo drogo, bo reszta towarów ma polskie ceny, ale kawę piją tylko cudzoziemcy, więc muszą zapłacić europejską ceną.
Na zakazane miasto trzeba przeznaczyć jakieś 5 godzin. Właśnie piąta godz minęła, więc wychodzimy bramą północną.
Udajemy się do Świątyni Nieba, gdzie wszystkie świątynie są okrągłe, zgodnie z ówczesnym (1420 r.) przekonaniem, że niebo jest okrągłe a ziemia kwadratowa. Jest to jeden z ciekawszych parków z Pekinie, też należy poświęcić parę godz. na zwiedzanie i odpoczynek.
Idziemy na teren wioski olimpijskiej , robi wrażenie. Jest w centrum Pekinu, bo Mao Zedong założył, że olimpiada musi odbyć się w Pekinie i zarezerwował, za swojego życia miejsce pod budowę obiektów olimpijskich.
Obecnie to wielki park z obiektami sportowymi i areną zwaną jaskółczym gniazdem, która po zmierzchu przybiera różne zmieniające się barwy. Nieopodal wejścia wieża, wielki znicz olimpijski, ale obiekt ten zbudowany został już po Igrzyskach.
Wieczorem przenosimy się na główną ulicę Wangfujing, z której odchodzi przecznica gastronomiczna. Wąska ulica na której rozłożone są urządzenia garmażeryjne, pachnie przeróżnie, zależnie od miejsca obok którego przechodzimy. Je się tutaj wszystko, co się rusza, a rusza się w pojemnikach. To co wskażemy nabijane jest na ruszt i obrabiane termiczne (jak powiedział by pracownik SANEPIDu). Po prostu smażone są różne owady na żywca, stąd smród, bądz zapachy, bo są też inne delicje. Tłok, każdy kram (bar) jest mocno oświetlony. Sporo smacznych rzeczy, dla europejczyka.
Kuchnia chińska jest jedną z najlepszych. Tutaj nie będziemy grymasić z powodu braku wyboru, bądź jedzenia odgrzewanych kurczaków z zamrażalnika, nazywanych pikantnymi skrzydełkami.
Czas już udać się do dzielnicy finansowej, na THE PLACA, gdzie o 22.00 rozpoczyna się widowisko multimedialne.
Polega na tym, że wchodzimy na plac (ślepa ulica), której jakby dach, na wys. kilku pięter jest wykonany z ekranów LED-owych, połączonych w jeden obraz ruchomy, z różnych stron płynie muzyka, my przy wielkości tego dachu jesteśmy tacy mali. Na dachu wyświetlane są przeróżne ruchome kompozycje w takt muzyki. A to ocean z rekinami, a to falujące zboża itd.
Ten plac to jakby Pl. Szczepański w Krakowie wraz z ulicą Szczepańską, zaczynając od Rynku a kończąc na Muzeum Matejki. Zadaszony w LED -ach, po bokach wieżowce, na parterach i piętrach restauracje, kawiarnie , butiki, kwiaciarnie.
Piąta Aleja w NY, wydaje się być ciemną, niedoświetloną ulicą.
Warto jeszcze podjechać 10 km od Pekinu do letniego pałacu cesarzy chińskich, Yuanmingyuan . To kompleks parkowo pałacowy, który koniecznie należy zobaczyć. Zlokalizowany nad jeziorem zespół pałacowy, warty jest poświęcenia paru godzin na zwiedzanie odpoczynek i wyciszenie od zgiełku Pekinu i od smogu, który towarzyszy zwiedzaniu Pekinu.
Najbardziej ów smog przeszkadza robieniu zdjęć ze zbliżeniem. Obrazy są zamglone, mało ostre.
Ustawiamy się w kolejce do komunikacji miejskiej by dotrzeć na Mur Chiński. Kolejka duża, ale podjeżdża co parę minut autobus. Jedziemy drogą szybkiego ruchu wzdłuż gór, zawrócenie nie jest możliwe, bo powrót jest tą samą drogą ale po drugiej stronie góry.
Już po prawej stronie wyłaniają się poszczególne fragmenty muru, dojeżdżamy do najlepiej zachowanych fragmentów z parkingami i infrastrukturą u podnóża.
Mur nie jest taki szeroki jak widziany w wyobraźni ze zdjęć czy z tv. Ale podejście nim prowadzi ostro w górę, w lewo dla mocnych piechurów , w prawo trochę łagodniej, ale ostra zadyszka też podejściu towarzyszy. Lepiej ubrać się na sportowo, by nie zaliczyć poślizgu jaki zaliczył prezydent Duda wraz z ochroną, którzy ślizgali się w lakierkach po tarasach muru.
Można tu spędzać cały dzień i od nas zależy odległość jaką pokonamy. Widok to zbocza i góry, zależy od pogody, , czasem smog dociera nawet tutaj.
Posiłek na dole w jednym z wielu barów. Długa kolejka do autobusu, ale podjeżdża jeden za drugim, i powrót do Pekinu.
Wsiadamy do nocnego pociągu aby dotrzeć do Xi'an .
Muzeum Armii Terakotowej - 7500 figur naturalnej wielkości, wykonanych z wypalonej gliny, przedstawiających żołnierzy, oficerów i konie. Armia znajduje się w grobowcu pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi.
Cesarz miał obsesje na temat swojego bezpieczeństwa i postanowił obstawić się armią żywych ludzi, którzy następnie zostali skopiowani i przeniesieni jako postaci odbite w glinie. Każdy gliniany posąg ma naturalną wielkość, a każda twarz jest inna. Figury zostały przypadkowo znalezione przez trzech chłopów podczas kopania studni w marcu 1974 roku. Wśród figur żołnierzy znajdują się również postacie medyków i pracowników cywilnych.
W czasie odkrycia wszystkie figury były pomalowane, jednak pod wpływem powietrza barwy zaczęły stopniowo zanikać.
Teren zajęty przez armię z terakoty, jest przeogromny . W sektorze 1 znajduje się kompletny pułk piechoty, liczący 3210 żołnierzy, w tym 200 kuszników i łuczników. Wyposażeni zostali w różnego rodzaju prawdziwą broń (wykonaną z drewna i brązu) i 6 wozów bojowych, każdy zaprzężony w parę glinianych koni.
Sektor 2 (odkryty w 1976 r.) zawiera oddział kawalerii i oddziały pomocnicze.
Terakotowa Armia określana jest mianem ósmego cudu świata. Od 1987 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa.
Udajemy się z Pekinu do Bangkoku, by stamtąd dolecieć na Krabi. Lądujemy w mieście Krabi w prowincji Tajlandii o takiej samej nazwie, na Półwyspie Malajskim.
To imponujące miejsce z przepiękną zatoką z której codziennie rano wyruszają łodzie na szereg wysp znajdujących się w odległości godziny płynięcia łodzią motorową. Cel jest różny, poznawczy, przyrodniczy, nurkowanie sportowe, snorkeling, wspinaczka skałkowa, wreszcie wyprawa kajakami po morzu w poszukiwaniu jaskiń.
Przez parę godzin zwiedzamy nabrzeże miasta, ruchliwe z deptakiem i piaszczystą plażą położoną w dole z wieloma restauracjami, barami, życiem nocnym i butikami, i ruszamy dalej. Naszym celem jest Ko Lanta, wyspa na którą dostajemy się lądem ale po drodze zaliczamy dwa promy. Jedna przeprawa zniknie w najbliższym czasie, bo budują wielka przeprawę mostową między dwoma brzegami.
Są to dwa lądy, oddzielone od siebie kanałami i lasem namorzynowym.
Docieramy płynąc przez las namorzynowy na wyspę.
W Tajlandii jest ruch lewostronny, a na wyspie brak chodników, więc trzeba uważać. Wypożyczamy motorower Honda, 20 pln na dzień (200 batów), podjeżdżamy do stacji benzynowej. Jest ich wielka mnogość, co kilometr stacja. Stacja dla motorowerów wygląda tak, że na poboczu drogi stoi kobieta za stolikiem a na stoliku butelki szklane, jak po mleku, litrowe, i kupujesz butelkę, dwie. Dużo więcej nie wejdzie a masz jazdy na dwa dni.
Na Lancie mieszkają Tajowie, muzułmanie. Dziwnie wyglądają na tych skuterach zwłaszcza te kobiety ze szparą na oczy.
Na wyspie ślady po tsunami, wszędzie kierunki ucieczki na najwyższe wzniesienie.
Jemy posiłek w blaszaku. Cholernie dobrze gotują i za 10 zł masz kurczaka z ryżem i sałatą, bardzo smaczny. Na plaży chodzi kobieta z rusztem, rodzaj wiaderka, na dnie węgiel drzewny gorący a na wierzchu ruszt z krewetkami. Krewetki jak palce, sprzedawane na sztuki, 10 batów jedna. Stąd będziemy zaliczać wyspy Puket, Phi Phi, Ko Rok, Koreańczyków i Jensa Bonda. Wrażenia estetyczne plus nurkowanie, trochę związane ze skojarzeniami.
Phi Phi była tłem do filmu Niebiańska Plaża z Leonardem DiCaprio, a Ko Khao Phing Kan, (Jamesa Bonda) od filmu „Człowiek ze złotym pistoletem”. Do zatoki Phang Nga, Bond wrócił w filmie „Jutro nie umiera nigdy” ..
Świadomość kręcenia tych filmów w takiej scenerii już napędza wyobraźnię, a przecież były nakręcone,( pierwszy) 40 lat temu, więc od tylu lat jest zachwyt krajobrazem tej części świata.
Teraz co prawda częściej pada deszcz, ale na krótko i jest ciepły, więc dodaje wyprawie uroku. W końcu nie pojechaliśmy się opalać.
Woda cieknie kałużami, które stają się w momencie potokami, ale za 20 min wszystko wraca do normy.
Na wyspie mieszka w wynajętych domkach (takie proste, jak w Polsce nad jeziorami z czasów minionych) ale z klimatyzacją, sporo europejczyków, ale już w wieku poprodukcyjnym. Pranie rozwieszone przed domkami na sznurach, niektórzy wylegują się w hamakach. Skuter jest wyposażeniem podstawowym.
Miejscowi używają głównie samochodów japońskich. Suzuki jest najtańszą marką.
Do komunikacji miejskiej służą motory trzykołowe z plandeką nad podróżnymi.
Zaopatrzenie w sklepach Seven Eleven ( taki polski Fresh), wychłodzone, z dobrym towarem i możliwością zakupu kanapki, hot doga, chłodnego piwa.
Szybki wypad do Gruzji, samolotem do Kutaisi, pożyczamy samochód na miejscu. Wypożyczalnia to taki garaż blaszany, właściciel, jak w magazynie budowlanym z Alternatywy 4, biurko pokomunistyczne , szklanka i jak to w pakamerze z Czterdziestolatka.
Pożycza nam najdroższy samochód, Audi 4 z początku lat jego produkcji, cena europejska, okazuje się mocno wyeksploatowany.
Ale później już tylko dobrze. Zaliczamy miasto Gori, szybki spacer po mieście Stalina, taka N. Huta z lat przed zmiany ustroju.
Dalej Tibilisi i obok wcześniejsza stolica, Maccheta,
- należy tym miastom poświecić dwa dni, to niezapomniane wrażenia.
Ceny w Tibilisji zachęcają (poza urodą miasta) do zwiedzania (dobra gastronomia), jest nawet Restauracja Warszawa i ostatnio Restauracja Polska. Prowadzą je miejscowi.
Tibilisi leży wzdłuż rzeki i podobnie przebiega metro (a miasto ma nieco ponad 1 mln mieszkańców).
Śladów po powodzi już nie ma, natomiast, miasto pięknieje po uzyskaniu przez Gruzję niepodległości. Ludzie sympatyczni, można mówić po rosyjsku, choć powszechnie po gruzińsku.
Zasuwamy dalej do Batumi, po drodze z prawej mamy szczyty gór.
Łapiemy gumę. Zjeżdżamy na pobocze, zjawiają się miejscowi i mówią , że wulkanizator jest obok. Zaglądam do bagażnika, jest koło zapasowe, widzą to też miejscowi. Gadam z jednym z nich, że jest z Ukrainy i w czasach ZSRR przesiedlił się tutaj.
Międzyczasie pozostali podnieśli podnośnikiem z bagażnika samochód i zamienili koła.
W podziękowaniu i pożegnaniu podałem każdemu rękę, ci szybko się odwracali i oddalali, abym nawet nie próbował im wręczyć zapłaty.
Dojeżdżamy do Batumi.
tak właśnie Batumi współczesne wygląda. Jest tam mieszanka różnych społeczeństw. Północna dzielnica, bliżej portu, to dzielnica Turecka, z cukierniami, gastronomią, z odpowiednim kasowaniem klienta obcego i meczetem.
Od strony wschodniej na początki miasta, dość obskurny targ, bazar, gdzie za banany, mandarynki z Turcji (Turcja jest obok), zapłacisz sporo więcej niż w Polsce. Za to produkty w sklepach miejscowe są tanie, importowane droższe niż w Polsce. Sprzedają przeważnie napływowi z byłego ZSRR.
Plaża kamienista, przepiękny deptak wzdłuż morza z czterema alejami pośrodku, całkowicie zacienione drzewami iglastymi.
Piękne hotele, sieci hotelowe dostawały od władz za przysłowiowe lari (miejscowa waluta) ziemię pod budowę hotelu. Warunkiem było wybudowanie, hotelu w ciągu dwu lat.
Stąd las pięknych hoteli o przeróżnej architekturze. Idziemy na piętro do restauracji poleconej przez zaprzyjaźnionych mieszkańców, zamawiamy chinkali z mięsem (pierogi, w środku mięsny farsz zatopiony w rosołku), butelka wina, deser 40 PLN.2 osoby. Smacznie, miło i przyjaźnie.
Na Błoniach (teraz na ŚDM) stoją ToiToi-e róg, Focha i Na Błoniach, zorganizowane tak, że na zewnątrz stoją toalety budki zamykane dla wszystkich, zaś w środku osłonięte z zewnątrz budkami, są ToiToi- dla płci męskiej, takie jakby zlewy, przy których kilku mężczyzn naraz oddaje mocz, odwracając się do świata tyłkiem.
Otóż w Amsterdamie taka toaleta stoi na każdej ulicy, nie osłonięta i można oddawać tam mocz publicznie odwracając się tyłkiem do społeczeństwa a przodem do toalety. I nie jest to ToiToi, ale stała architektura Amsterdamu.
To jedyne miejsce na świecie gdzie coś takiego można spotkać, szokujące i raczej nie zachęcające do kopiowania.
Ale Holendrzy tak mają.
Goście, pielgrzymi na ŚDM, bardzo ciepło i serdecznie ocenili Kraków.
Np. ksiądz z Holandii z grupą z różnych kontynentów mówił, że w Madrycie było ciasno i duszno, wręcz klaustrofobia, w Brzegach swoboda i luz. Ale był bardzo oszczędny jak to Holender, nie wydał na nic złotówki i wszystko mu się należało, zorganizował wyjazd dla kilku małych grupek z Afryki i Ameryki Południowej, spali w centrum Krakowa na sali gimnastycznej na karimatach. Taką potrzebę zgłosił prywatnej firmie organizującej pobyt.
Charakterystycznym było, że liderzy tych grupek-księża, z czym biedniejszego kraju, tym mieli większą samoocenę swojej wartości.
Czyli ksiądz z Holandii był najbardziej skromny, ci z Afryki, przypominali niektórych butnych księży z Polski.
W Krakowie można zjeść np. na Floriańskiej zestaw obiadowy za
14 pln. w klimatycznej knajpce z obsługą, podobnie na innych ulicach (jak wiesz gdzie)
Ciekawe, że we wszystkich tych miejscach spotykasz anglojęzycznych turystów. A więc świat i zachód to nie maszynka do wydawania pieniędzy.
Śniadanie za 8-10 zł na Kazimierzu z obsługą.
To miłe zaskoczenie, bo na świecie w tej cenie nie zjesz nawet w trzecim świecie, wszystkie te kraje, mają apetyt na bogatego klienta.
Krakowska gastronomia jest tania, ( jak wiesz gdzie, nawet bardzo-porównywalna do stołówek Myślenickich)) a mimo to, obcy rozrzutni nie są.
(np. w takiej pobliskiej Chorwacji, nikt nie słyszał o śniadaniach czy o zestawach obiadowych, ale już w Lizbonie- tak. )
Stąd, bardzo duże zaskoczenie cudzoziemców, szeroką ofertą gastronomiczną.
Jak mówił mi taksówkarz, wiózł klientelę z zachodu z własnym prowiantem, bo myśleli, że nie będzie co jeść.
Tani bilet na wylot z Modlina. Siódemką do autostrady A4 , dalej Gierkówką do A1 pod Łodzią, wjazd na A2 w kierunku Warszawy i zjazd lokalną droga do Modlina-4,5 h.
Wieczorem lądowanie w Porto. Samochód z wypożyczalni i jedziemy do Bragi, wieczorem chcemy zwiedzić Katedrę NMP w Bradze, trafiamy na uroczystość z udziałem biskupa i księży archidiecezji. Procesja wchodzi do Katedry, ilość wiernych jest porównywalna z ilością duchownych i obsługi katedry, jakieś 50-60 osób łącznie, co nas bardzo zaskakuje w katolickim państwie.
Stąpamy z procesją po drewnianej podłodze, to reguła w kościołach tego regionu Portugalii, zamiast posadzki, są podłogi.
Katedra to budowla 1070 roku, robi znakomite wrażeni surowości i swoich lat.
Rekonesans nocny po jednym z najstarszych miast chrześcijańskich na świecie.
Nocleg i rano wyruszamy do Santiago de Compostela, przed wyjazdem z miasta zjeżdżamy od strony północnej do jednego
z najciekawszych miejsc Bragi - Kościóła Dobrego Jezusa z Góry (Bom Jesus do Monte), do którego prowadzą wysokie granitowe schody.
Ich dolna część to Kalwaria ze stacjami drogi krzyżowej, którą zwieńcza fontanna symbolizująca rany Chrystusa. W środkowej części monumentalnych schodów znajdują się posągi symbolizujące pięć zmysłów, natomiast w górnej partii znajduje się osiem figur postaci, które potępiły Jezusa, m.in. Piłata i Herodota. Wierni pokonują schody na kolanach, aby odpokutować swoje grzechy lub wybłagać łaskę, ale turyści mogą skorzystać z kolejki elektrycznej, wjeżdżającej wprost na szczyt góry, na której zbudowano kościół.
Teraz w listopadzie jesteśmy praktycznie sami i nie czuć nastroju pielgrzymkowego, nieliczni miejscowi biegają po schodach rzeźbiąc sylwetkę.
Pięknie utrzymana budowla z zadbanym parkiem .
Jedziemy dalej, do Hiszpanii. Autostrady płatne, 250 km to wydatek jakieś 10 eu. przy czym tam na zachodzie Portugalii i Hiszpanii drogi oznaczone jako autostrady nie przypominają drogi szybkiego ruchu Myślenice Lubień, a raczej Myślenice Kraków, tylko bez przejść, łączników pomiędzy pasami.
Nasze Punto z wypożyczalni nie radzi sobie na piątce pod wzniesienia autostradowe, jedziemy 80 km/h. Benzyna w Hiszpanii tańsza o 20 centów (1.24-1.44).
Ok 11.00 jesteśmy w Santiago.
Legenda związana z pobytem Jakuba w Hiszpanii, cudownym przypłynięciem morzem ciała Apostoła do Hiszpanii i odnalezieniem jego grobu, przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba wybudowano bazylikę w latach 1075-1128. Santiago de Compostela należało - obok Jerozolimy i Rzymu - do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Papieże sprzyjali rozpowszechnianiu się pielgrzymek, udzielając odpustów. Od XV wieku ruch pielgrzymkowy zaczął słabnąć. W XVIII wieku niekorzystny wpływ wywierały stosunki polityczne między Hiszpanią i Francją. Ożywienie nastąpiło na początku XIX wieku, a XX wiek - to renesans pielgrzymek do Composteli: w 1965 r. przybyło 4,5 mln, w 1971 r. - 5,5 mln, w 1976 r. - 6 mln osób.
Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszona jest kadzielnica mająca wysokość 1,60 m i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba.
Kult św. Jakuba poświadczony jest w Composteli w VIII-IX wieku. Papież Leon XIII uznał autentyczność relikwii św. Jakuba w 1884 r. W 1879 r. odkryto trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Z XIV-XV wieku pochodzą wiadomości o polskich pielgrzymach do Composteli.
Bazylika ma remont elewacji, więc część zewnętrzną zakrywają siatki maskujące, psujące zdjęcia. W środku można swobodnie przejść za ołtarzem, obok trumny Św. Jakuba a później zejść do katakumb.
Miasto jest akademickim centrum i w innych porach roku widać nocny zgiełk na ulicach i w licznych barach i restauracjach.
W listopadzie było spokojnie i nie czuć było atmosfery akademickiej.
Nocujemy w centrum i rano po krótkim rekonesansie wracamy do Porto.
Porto zaskakuje swoją innością, miasto na skałach z głęboko płynącym Rio Douro uchodzącym do oceanu, z metrem wyjeżdżającym spod ziemi na most zawieszony na skałach, by dostać się na drugi brzeg. W druga stronę metro wyjeżdża na powierzchnię i przekształca się w tramwaj jadący po ulicach północnej dzielnicy, wolno i krętymi ulicami można dojechać do plaży nad oceanem, przy której teraz w listopadzie surfują surferzy, choć jest chłodno.
Ludzie w tramwaju maja twarze polskiego robotnika z lat komuny, pomarszczone od palonych papierosów.
Miasto jest pigułką miast kolonialnych z Ameryki Łacińskiej, Afryki, czy Azji ze względu na architekturę jak i kolory ubioru i skóry mieszkańców.
Młodzież dużo pali, zwłaszcza kobiety.
Szybki rekonesans nabrzeżem, piwo i kawa w jednej z wielu restauracji i wspinaczka na górę po schodach. Po zwiedzenu centrum, biblioteka Harego Potera, lanch w restauracji „Poltugal” i wypad na nocny tour po dzielnicy rozrywki, Rua de Paris.
W te okolice tłumy napływają od 24.00. , dziewczyny na co dzień dość niskie z wielkimi pośladkami i udami, w nocy, po zrobieniu jasnej i gładkie buzi jak u Japonek, usta malowane naMM o mocnym kolorze wiśni.
Nikt tu warg nie pogrubia.
Odsypiamy noc, pół dnia po nie znanych zaułkach i powrót na lotnisko.
Z Modlina wracamy nową S7 przez Warszawę i pozostałą w trakcie budowy za Radomiem, też 4 h .
Znalazłem bieżące ceny na wakacje 2017 dla Chorwacji,Grecji, Włoch i Portugalii.
ŚREDNIE CENY W RESTAURACJACH W PORTUGALII, W ROKU 2017
PRZYSTAWKI I STARTERY W RESTAURACJACH
oliwki: 1-2,5 € / miseczka
pieczywo: 1-2,5 € / koszyk
pasztety i pasty rybne: 1,5-3 € / sztuka
szynka presunto: 4-9 € / deska lub talerz
sery: 4-8 € / deska lub talerz
zupa dnia: 1-2,5 €
zupa rybna: 1,5-4 €
sałatka z ośmiornicy: 4-8 €
krewetki smażone na oliwie z czosnkiem: 4-10 €
DANIA GŁÓWNE W PORTUGALSKICH RESTAURACJACH – CENA 2017
grillowany łosoś: 7-15 €
grillowane sardynki podawane z ziemniaki oraz sałatą: 5-10 €
okoń morski: 7-11 €
dorsz à lagareiro: 8-12 €
zapiekanka z dorsza Bacalhau à Brás: 7-13 €
gulasz z ryb i warzyw tzw. caldeirada: 12-20 €
cataplana z owoców morza: 20-35 €/dla 2 osób
krewetki w sosie curry: 6-10 €
ośmiornica z rusztu: 8-15 €
wieprzowina gotowana z małżami w białym winie, podawana z pieczonymi ziemniakami, tzw. carne de porco a alentejana: 9-13 €
bitki wołowe z jajkiem sadzonym, podawane z frytkami i ryżem, tzw. bitoque: 6-9€
kurczak z rożna z frytkami: 6-10 €
grillowana polędwica wieprzowa: 7-15 €
gulasz portugalski, tzw. cozido à portuguesa: 6-10 €
ryż z kaczką: 7-10 €
cielęcina w sosie śmietanowo-kawowym: 8-15 €
Cena Portugalia 2017 Restauracje Ceny w restauracjach klubach barach Lizbona Porto Algarve Aktualne ceny ile kosztuje przewodnik cenowy koszty wakacje
deser domowy, tzw. doce da casa: ok. 1,5 €
lody: 2-4 €
piwo lane 0,2l – tzw. imperial: 1,5-3 €
piwo lane 0,5l – tzw. caneca: 2,5-6 €
karafka 0,5l wina domowego: 3-9 €
butelka wina regionalnego: 6-15 €
woda gazowana 0,5l: 1-2,5 €
puszka coca-coli: 1,5-3 €
kawa: 0,50-1,5 €
Big Mac: 4,80-5,30 €
Kubełek 18 skrzydełek KFC: 7,50-9 €
pizza duża w Pizza Hut: 11-18 €
cheesburger w McDonald’s: 1,25 €
zestaw burger, frytki, napój w Burger King: od 5 €
Chorwacja:
Z dań obiadowych najtańszą opcją jest np. zupa pomidorowa (3 eu), makaron z sosem 7eu, dwa małe naleśniki np. z nutellą 3eu lub jeden duży 2eu. Z włoskich przysmaków: lazanię kupimy za 6eu , a dobrą pizzę od 7 eu. Konkretniejsze posiłki to koszt od około 75kun czyli 10eu(za danie mięsne plus frytki) w wzwyż. Najdroższymi potrawami są dania z owoców morza. Talerz muli kosztuje 60 kun, kalmary od 80 kun-11eu, a ceny porcji ryby z frytkami zaczynają się od 100 kun-14eu.
Najdroższe restauracje w Chorwacji to bary i restauracje usytuowane przy plaży, posiłek dla dwóch osób może tam kosztować nawet 200 kun-30 eu. W nadmorskim barze cena piwa także może być trzykrotnie 22 kuny-3eu wyższa, niż w pobliskim spożywczaku, kawa 10-12 kun. Dla tych co chcą się żywić w lokalach typu fastfood jest szeroki wybór ciepłych kanapek, tortilli i pizzy sprzedawanej w kawałkach. Hamburgery kosztują około 15-20 kun, w zestawie z frytkami i colą 35 kun. Kawałek pizzy kosztuje 10 kun a porcja kebabu około 30 kun. 1 eu= 7.2 kuny.
Włochy: Bolonia
Niestety, pomimo tego, że Bolonia jest miastem studenckim, większość restauracji w centrum miasta jest drogich. Danie na bazie makaronu będzie nas kosztować 8-12€. Wiele dań podawanych jest z sosem al ragu, który my znamy z nazwy “Bolognese”.
Droższe będą dania główne (makaron uważany jest we Włoszech za danie pierwsze, po którym następuje dopiero danie drugie - chociaż ciężko zjeść dwa dania nie będąc wprawionym!) - za nie zapłacimy 10-20€, w zależności od typu dania.
Za pizzę zapłacimy od 6-8€. Za napój dopłacimy od 2 do 4€. Obok katedry znajdziemy wiele knajpek z dobrym jedzeniem podanym w stylu hiszpańskiego tapas (deski serów lub szynek z winem) - siadając tam powinniśmy szykować się jednak na większy wydatek.
Pamiętajmy, że we Włoszech w większości restauracji doliczana jest tzw. koperta, która w Bolonii wynosi w większości miejsc 2,00€. i masz za to chipsy .
DANIE CENA
Pizza (w pizzerii) od ok 6,00 - 8,00€
Tortellini Pasticciati (w knajpce) ok 9,00€
Zuppa di legumi e cereali (w knajpce) ok 8,00€
Tagiatelle al ragu (w knajpce) ok 9,00€
Filetto ai ferri ok 16,00€
Zuppa di *****lla (w knajpce) ok 10,00€
Passatelli in brodo (w knajpce) ok 8,00 - 10,00€
Friggione campagnolo ok 15,00€
Tortellini in brodo di carne (w restauracji) ok 12,00€
Spiedini di gamberoni e calamari (w restauracji) ok 16,00€
Tortellini in brodo di carne (w restauracji) ok 19,00€
Tris di primi - zestaw 3 małych porcji dań z makaronu (w restauracji) ok 12,00€
Ceny ulicznego jedzenia
Spacerując po Bolonii na każdym kroku spotkamy małe knajpki serwujące kawałki pizzy na wynos, możemy w nich zamówić nawet całą. Ceny kawałka zależą od miejsca, jednak cena zwykłej margharity powinno oscylować w zakresie 1,50-2,00€.
Jeśli zauważymy wielu miejscowych w takim miejscu, nie bójmy się zajrzeć, smak w wielu miejscach przebija większość pizz dostępnych w Polsce.
DANIE CENA
Kawałek pizzy (w kebabie) 1,50 - 2,00€
Kanapka Kebab od ok 3,50€
Kanapka Falafel od ok 3,50€
Panini od ok 3,50€
Pizza Margherita (na wynos), w barze szybkiej obsługi ok 5,00 - 6,00€
Ceny w kawiarniach
Włosi szczególnie upodobali sobie kawiarnie, do których często wpadają na kawę i ciastko. W typowej kawiarni dostaniemy wiele rodzajów kaw, ciastka, a nawet popularnego drinka Spritz czy kieliszek wina.
Warto jednak uważać, kawiarnie znajdujące się niedaleko katedry będą dużo droższe od tych znajdujących się kilkaset metrów lub kilometr dalej!
DANIE CENA
Cappuccino ok 2,50€
Torta di limone od ok 3,50€
Panini od ok 4,00€
Espresso od ok 1,50€
Kieliszek wina od ok 3,50€
Ceny alkoholu w Bolonii
W Bolonii zobaczymy przede wszystkim ludzi pijących wino lub popularny drink Aperol Spritz, piwa
DANIE CENA
Drink Aperol Spritz ok 6,00€
Piwo Krombacher (w pizzerii) ok 3,00€
Piwo Peroni, butelka - 660 ml (sklep Conad) 0,91€
Grecja:
Ceny w restauracjach
Ceny w restauracjach zależą od miasta oraz lokalizacji. Restauracje w ścisłym centrum będą nawet dwu lub trzy krotnie droższe niż podobne w dalszej okolicy.
Za obiad w restauracji zapłacimy od 10 do 25€, za piwo lub napój dopłacimy kolejne 3 do 5€. Dania z owoców morza (ośmiornice, kalmary) będą droższe niż dania mięsne.
Tańsze będą talerzowe odmiany souvlaki.
DANIE CENA
musaka w tawernie od 8,00€
musaka w lokalu typu "fast food" od 3,00€
falafel (w kanapce) od 1,60€
soulvaki (kanapka) od 1,40€
soulvaki - danie (w zależności od rodzaju mięsa) 8,00 - 13,00€
kotsi ok 11,00€
savvas kebab od ok 8,00€
yoghurt kebab od ok 8,00 do 10,00€
grillowana ośmiornica ok 13,50€
sałatka Cezar w lokalu typu "fast food" od 2,50€
Ceny na stacjach benzynowych
Ceny ulicznego jedzenia
W Grecji najpopularniejszym daniem są souvlaki, czyli mięso, frytki oraz warzywa w chlebie pita. Powinniśmy bez problemu znaleźć odpowiednio duże porcje za 1,5 do 4€.
Nie powinniśmy również mieć problemu ze znalezieniem dania typu kebab za 2 - 3€.
baklava 5,00€ / 6,20€
piwo Alfa, 500 ml 3,50€
piwo Amstel, 500 ml 2,50€ - 2,70€
Coca-Cola, 250 ml 1,50€
kawa grecka 1,50€ - pojedyncza / 2,50€ - podwójna
Praktycznie, ceny w tych krajach są identyczne, tylko ITALIA ma trochę większy apetyt, zaś Grecja i Portugalia, są tańsze od Chorwacji.
Czy ktoś kto już był w którymś z tych państw a zwłaszcza w Chorwacji- potwierdza te ceny?
Zaskakuje mnie droga Chorwacja i nie myślę tu o podróży z wiktem wywiezionym z Polski tylko o normalnym podróżowaniu na równych zasadach i po Portugalii i po Chorwacji- czyli biorę 2000 eu i jak żyję np. w Grecji a jak w Chorwacji z ten kapitał?
Nie wliczam w to transportu do tych krajów.
Uświadomił mnie już sąsiad.
Mówi że Czesi i Polacy, bagaże do Chorwacji wiozą na dachu, a Biedronkę spożywczą w bagażniku- od coli, wody, słoików po ziemniaki, parówki, wędliny, słodycze, piwo i alkohole i warzywa.
Stąd Grecja i Portugalia nie mają szans, bo są za daleko.
Jestem w Chorwacji
Posilanie się przez tydzień w knajpach, wychodzi bokiem (wszystko oparte na mięsie) a ryby drogie, wędliny radzę zabrać z Polski, bo na miejscu kiepskie a restauracje śniadań nie serwują, no chyba, że w cenie obiadu.
Czesi gotują, lub jedzą pizzę na cztery osoby.
Piwo w sklepie Karlovacko 8,5kn + 1,2 kaucja za butelkę czyli prawie 6 zł. W knajpie od 16-20kn.
Polecam kisele mleko- super. W knajpach rybnych (przy portach) świeże owoce morza.
W Primosten z prawej strony przy morzu jest restauracja reklamująca po Polsku kociołek bośniacki 100kn
zamówiłem kociołek z myślą , że wystarczy na dwie osoby, otrzymałem dwa talerze i dwa nakrycia. Była to rodzaj zupy gulaszowej z ziemniakami, po jednym talerzu.
Podałem 150 kn bo była jeszcze kawa i woda mineralna. Kelner zrobił dziwna minę i nie przyjął pieniędzy, wrócił z rachunkiem o 100 kn większym. Teraz ja zrobiłem dziwną minę, przecież kociołek kosztuje 100kn. Kelner wyjaśnił mi że w środku nalana była podwójna porcja. Zapłaciłem i grzecznie podziękowałem.
Dwie zupy z kociołka po bośniacku, kosztowały mnie 120 zł.
Ale smakowały.
Podróż, winiety, paliwo, wyżywienie (1 posiłek/d w restauracji) i koszt kwatery, równoważy cenę pobytu w all inclusive w dobrym hotelu w Bułgarii, Turcji czy Grecji.
Super przygoda! Co jeszcze polecasz skosztować będąc w okolicy?
Nie podoba mi się relacja w Wiadomościach z wyprawy na K2, która mówi o Denisie, że został wyrzucony z wyprawy, z mocnym akcentem na słowo wyrzucony (bo Rusek).
Takie rzeczy należy zostawić członkom wyprawy i nie zastępować ich w komentarzach i podawaniu przyczyn nieporozumień.
Ja taki komentarz odczytuję, jak to Wiadomości są dumne z naszych mołodców, że ruska z wyprawy wyrzucili, nie będzie nam rusek pluł w twarz. Ileż w tym kompleksów?
Znajomi wrócili z majówki ze Środkowej Dalmacji w Chorwacji.
Mówią na przykładzie lodów. Te lodziarnie które się jeszcze nie otworzyły, bo tu dopiero zaczęli prace budowlane związane z sezonem turystycznym, który zaczyna się od 16.06., na witrynach mają zeszłoroczne ceny, z ceną za gałkę 8 kn.
Teraz obowiązuje cena 10 kn i o taki mniej więcej procent wzrosła pozostała gastronomia.
Bywalcy Chorwacji zastanawiają się, kiedy apetyt Chorwatów na podwyżki cen zostanie zaspokojony.
Jestem w Chorwacji
Posilanie się przez tydzień w knajpach, wychodzi bokiem (wszystko oparte na mięsie) a ryby drogie, wędliny radzę zabrać z Polski, bo na miejscu kiepskie a restauracje śniadań nie serwują, no chyba, że w cenie obiadu.
Czesi gotują, lub jedzą pizzę na cztery osoby.
Piwo w sklepie Karlovacko 8,5kn + 1,2 kaucja za butelkę czyli prawie 6 zł. W knajpie od 16-20kn.
Polecam kisele mleko- super. W knajpach rybnych (przy portach) świeże owoce morza.
W Primosten z prawej strony przy morzu jest restauracja reklamująca po Polsku kociołek bośniacki 100kn
zamówiłem kociołek z myślą , że wystarczy na dwie osoby, otrzymałem dwa talerze i dwa nakrycia. Była to rodzaj zupy gulaszowej z ziemniakami, po jednym talerzu.
Podałem 150 kn bo była jeszcze kawa i woda mineralna. Kelner zrobił dziwna minę i nie przyjął pieniędzy, wrócił z rachunkiem o 100 kn większym. Teraz ja zrobiłem dziwną minę, przecież kociołek kosztuje 100kn. Kelner wyjaśnił mi że w środku nalana była podwójna porcja. Zapłaciłem i grzecznie podziękowałem.
Dwie zupy z kociołka po bośniacku, kosztowały mnie 120 zł.
Ale smakowały.
Podróż, winiety, paliwo, wyżywienie (1 posiłek/d w restauracji) i koszt kwatery, równoważy cenę pobytu w all inclusive w dobrym hotelu w Bułgarii, Turcji czy Grecji.
Prosimy o więcej informacji tzn.Czas pobytu,cena kwater.Fajny temat przed wakacjami.Byłem w Chorwacji zeszłego roku bardzo mi się podobało.
Jesteśmy z dzieckiem na placyku zabaw , obok mama Polka do męża, zobacz jaki świetny ogródek, u nas takich nie ma.
Wyjechaliśmy dzień przed świętem. Pod Wiatrakami w Czechach słyszę polski język, ale oni tu mają świetne knedliki. Pani podeszła do bufetu samoobsługowego i wzięła rodzaj pieczeni z sosem i na nim położyła knedlika (coś co przypomina ukrojoną kromkę z weki).Dokładnie to wielka kluska rzucona na wrzątek i krojona na plastry.
Pomyślałem, jak niewiele potrzeba do szczęścia, wystarczy przekroczyć granice naszego kraju.
Ale do rzeczy.
ON na trasie w Czechach ale przed granicą z Austrią 27czk= 4.30 ,
w Austrii, ale przed autostradą 1.06eu
w Słowenii 1.1 eu,
najdrożej w Chorwacji 8,3kn. to bez groszy 5zł.
Benzyna + 20 gr.
Za euro można dostać (kantor przy moście Trogir) 7,4 kn (kuna umocniła się bo zeszłym roku płacono 7,6),
przy słabnącej złotówce 1kn to 60 gr.
W Splicie i w centrach handlowych nie dostaniemy więcej niż 7,2 za euro.
Kupowanie bez zapytania o cenę, to zły pomysł bo za ćwiartkę arbuza na targu pani krzyknęła 25 kn co by dawało za całego 100 kn to 60 zł., podobnie za dwa pomidorki i cytrynkę 10kn to 6 zł.
Natomiast drugie danie w restauracji to 60-80 kn.(bez sałatek). Najtańsze spaghetti można znaleźć za 45 kn ale w bardzo taniej restauracji.
Za rybę dorada+frytki, bez sałatkek 85-100kn.
Jest nowość, w jedna z restauracji poleca zestawy obiadowe
87kn zupa, drugie danie (bez sałatek*) i lody, to 50 kilka zł na osobę.
(zupa to przeważnie bulion z rzuconymi nań gwiazdkami)
*sałatka w Chorwacji to cztery, pięć plasterków pomidora, lub listek sałatki zielonej drobno pokrojonej płatne dodatkowo ok 25 kn.
Karafka litrowa domowego wina 90 kn, (restauracja),
coca cola w Konzumie 1.5 . 7zł
Jajka dalej takie małe M.
Owoce morza dalej świetne, acz drogie i kupować tylko tam gdzie serwują świeże z morza.
W Splicie otworzono salon Porsche, co trochę dziwi, bo cała Chorwacja ma tyle ludności co województwo śląskie ( tylko tam jest taki salon na południu Polski), a na Split przypada 180 tyś ludności.
Domyślam się, że chodzi o serwisowanie samochodów turystów, choć ta marka gości częściej na wybrzeżu Hiszpanii i Francji.
W Splicie otwarto wielkie centrum handlowe, górne piętro jeszcze puste. Są marki z Polski CCC, Reserved, Mohito.
W Trogirze budują nową przeprawę mostową na wyspę Ćiovo, natomiast dwupasmówka z Trogiru do Splitu, budowana od dwu lat dalej jest w budowie.
Od Polaków którzy przyjechali z Rovinij, mam wiadomość o większej konkurencji cenowej (taniej) w tamtej części.
U nas kwatery to wydatek 65-100 eu za dzień - kuchnia, łazienka pokój, lub dwa pokoje. Z miejscami jest krucho, mało reklam o wolnych pokojach.
Morze nie jest jeszcze super ciepłe, ale można się kąpać, jest ciepło, czasem spadnie deszcz, ale ogólnie jest pogodnie.
Dobrym pomysłem jest bagażnik z rowerami, ponieważ wszędzie są problemy z miejscami do parkowania.
W Primosten odnowiono centrum, przed bramą na wniesienie
i postawili zakaz ruchu.
Co do pływania po morzu, każdy ponton wyposażony w silnik
pow. 5 KM, powinien mieć winetę i zaczynają to egzekwować .
Na autostradzie pomiędzy Zadarem a Szybenikiem, jeździ nieoznakowany radar, który wypatruje ofiarę i za nią podąża.
I na koniec ceny autostrady:
granica Zagrzeb 48 kn (50km) i Zagrzeb Split ok 170 kn.
Najtańsza 10 dniowa jest Austria (8,5 eu), ale na pierwszej stacji w Austrii naciągają i sprzedają drożej i tylko gotówka.
Czechy to 50zł 10 dni pierwsza stacja Shell, karta.
Najgorsza od lat jest Słowenia 15 eu 7 dni, czyli musisz kupić na miesiąc a to już 30 eu, za przejechanie odcinka 50 km który kończy się odcinkiem 15 km w budowie (50/h cały odcinek + korki)
Tu kolega podpowiada mi, że można jechać taniej przez Słowację z pominięciem autostrad i Węgry, tak jechał.
Kwestia wyboru. Można też nie odwiedzać restauracji, zwłaszcza jak ktoś w większości stołuje się w kraju na stołówkach, ma frajdę z gotowania i pichcenia samemu.
My jesteśmy antytalentami kulinarny, ale ja lubię dobrą kuchnię. Chorwacka polskiej nie ma szans przebić (poza owocami morza). Jak na południowców, prawie nie jedzą warzyw (poza szparagami) i rzadko też dekorują nimi talerz.
W większości to kupa mięcha z grila z kupą ziemniaków w różnym kształcie, samażonymi w oleju czasem z dodatkiem plastrów z cebuli i pastą.
Niemieccy robotnicy zażerają się takim jedzeniem, ale do ich walizek weszło by 1kg mięcha. Jeden z nich siedzący z żoną w restauracji, po jedzeniu głośno beknął. Ale brzuch miał jak bęben.
Zresztą nie wywołało to niesmaku na siedzącej obok młodej parze niemieckiej z 5, 7 letnimi dziećmi.
Brakuje domowych obiadów, które pokazałyby całe upodobania Chorwatów, miały by przyzwoitą cenę, a turyści z Czech, Słowacji a i Polski, nie jechali by z pełnymi żywności bagażnikami.
Charakterystyczne jest to, że w Hiszpanii ceny w marketach są identyczne jak w Polsce a i mała gastronomia jest świetnie rozwinięta.
W Chorwacji, mała gastronomia praktycznie nie istnieje, jeżeli nie wymienić kompleksu KRKA, gdzie za bramą jest bufet i kupisz cevapicici, czyli buła przekrojona na pół a w niej dwie kiełbaski (podobno w Polsce miały nazwę Leszczyńskie) z jakimś sosem.
No nie przypomina to greckiego gyros w żaden sposób.
Nie polecam. Sama Słowacja zajęła mi 5 godzin jazdy (prawie połowa czasu dojazdu do Chorwacji południowej).
Co do mojej opinii o tym kraju - W niektórych miastach i miasteczkach (szczególnie na wyspach) prościej znaleźć rejestrację samochodu zaczynającą się na KMY niż chorwacką. To główny minus. Za dużo polaków i to jeszcze lokalnych krajan. Człowiek wyjeżdża z kraju aby odpocząć od szarej codzienności a wpada w piękny kurort, gdzie zza ściany lecą znajome "kur**" i inne zwroty, wypowiadane przy gęsto zakrapianym grillu. Polacy nadal nie potrafią się zachowywać na wakacjach, chociaż muszę powiedzieć, że idziemy w dobrym kierunku bo w tamtym roku po raz pierwszy nie widziałem dymiącego polaka do obcokrajowca.
Ceny - kwestia względna. Stołowałem się 1/3 czasu w knajpach, 2/3 sam gotowałem w domku. Obie formy sobie chwalę, bo uwielbiam gotować na zagranicznych składnikach, lubię też czasami zażyć "luksusu". Za pobyt 2 tygodniowy z przejazdem zapłaciłem za 2 osoby 3500-4000 zł. Czy to dużo ? Dla mnie nie. Nie odmawiałem sobie wielu rzeczy, nie wyrzucałem też pieniędzy naokoło. Były wyjścia do knajp, lody i piwo w trakcie dnia, kawiarnie i pichcenie w domku (+ grille, ale bez polskich "kur*")
Domek miałem bezpośrednio nad morzem z prywatną plażą.
W Chorwacji można odpocząć, ale radzę jechać przed lub po sezonie i szukać miejsc nieodwiedzanych przez Polaków i Rosjan.
Włochy, Sardynia.
Przebywam obecnie na tej wyspie.
Nie pisze o walorach estetycznych, ponieważ te można znaleźć wszędzie. Skupiam się na praktycznym odbiorze podróży i aktualnościach.
Te są dla wyspy i podróżnika z Polski nie aż tak przyjazne.
Infrastruktura jak na siódmą gospodarkę świata, bardzo przeciętna wręcz jakby to dzisiaj Włosi dostali pomoc z UE i za nią budowali drogi do różnych części wybrzeża. Objechanie całej wyspy zajmuje wieki, ze względu na kręte i wąskie drogi. Wprawdzie z Olbia, gdzie wylądowałem, na południe jest część trasy dwupasmowej z tunelami, częściowo w budowie. ale odbicie od niej w kierunku wybrzeża, wydłuża czasowo dojazd.
Ceny w sklepach spożywczych, piwo z półki włoskie 1,1 eu, to samo z lodówki 1,5 eu, importowane z puszki niemieckie 0.6 (ciepłe). w barze 0.2 l 2,5 eu ( pite na stojąco), to samo przy stoliku 4 eu.
panini z kurczakiem (bułka przekrojona na pół z kawałkami kurczaka i pomidorem) 7eu.
Zachwyt nad włoską kuchnią, jest dla mnie na wyrost. Nie piszę o daniu za 100 eu w restauracji, a jedzeniu turystycznym.
Włosi bardzo się cenią i za nic, każą wiele płacić, choć do sezonu nie są jeszcze przygotowani i dopiero kończą remonty barów (fasady, malują) część jest jeszcze nieczynna.
Temp. morza jak na początku czerwca w Chorwacji, kiedy ją opuszczałem. Noce jeszcze chłodne, na tyle, że w dzień pokoje są chłodne bez klimatyzacji. ( przed przyjazdem nastawiałem się na upał), była burza i dwa dni umiarkowanie zachmurzone.
Bardzo zielono i mnóstwo kwiatów.
Włosi odwrotnie do Chorwatów, to wielcy esteci. Są też mistrzami improwizacji.
Jak podpowiada mi włoska znajoma pracująca w koncernie Fiata (Iveco, Magneti Marelli, pozostałe marki samochodowe włoskie, huty i cały przemysł),
wszystko w koncernie dla pracowników musi być z tego koncernu. Nie wypada im coś kupić z poza własnej produkcji.
Odzież jak mówi, robiona jest w Chinach, tylko marki są przyszywane włoskie-np. Calzedonia, Intimissimi itd.
A ci z południa (myślała o tych z Rzymem na południe) to mają dwie lewe ręce, i tylko oczekiwania wygórowane.
Pieczywo dużo gorsze od polskiego. Króluje pizza, czyli praktyczny odpowiednik polskiego bigosu 14 eu. Paliwo 1.35 ON do 1.5 benzyna.
Samochód mały 85 eu/dzień- siedmioosobowy wanik 165eu. kaucja 400 eu lub blokada karty. Jak oddasz brudny, doliczają za mycie.
Przy ciągle słabnącej PLN, czujemy ubogość.
Jeżeli o zamożności to zaglądam do Porto Cervo, na północy, enklawa najbogatszych snobów z Włoch. Mieścina w zatoce na wzgórzu skalnym, gdzie od morza w górę są domy z ogrodami, ale nie zwracające uwagi. Takie jednorodzinne z działką 10-20 arów, z utrzymanymi posesjami, na których stoją Ferrari lub nic tańszego niż Merc S klas, kierowcy takiego pojazdu ochroniarz otwiera bramę i pomaga wjechać bez zahaczenia podwoziem o podjazd.
W centrum miasteczka salon Ferrari a obok sklepik sportowy, gdzie posiadacz miejscowej nieruchomości może kupić klapki na plażę za 400 eu .
Dzięki temu miasteczko jest wolne od turystów, a na kolejne posesje żurawie podają dorosłe palmy, aby ogród był natychmiast 10 letni.
Miasta do zwiedzenia Oristano na zachodzie wyspy, czy Cagliari na południu, znajdziecie w internecie, podobnie plaże na północy obok Santa Tereza, czy Orosei na wschodzie i ładne plaże zachodnie.
Miasteczko San Teodoro, na wschodzie to takie urokliwe miasteczko (jak Kazimierz Dolny, Lanckorona), kolorowe, ciepłe.
Warto wejść na prom w porcie Santa Tereza i popłynąc na Korsykę do Bonifacio.
Bardzo urokliwy port (odwrotnie niż odpowiednik we Włoszech),
z prześlicznie zbudowanym miastem na wiszącym klifie skalnym.
Wspaniałe wrażenia z wpływania do portu i zwiedzanie dolnego i górnego miasta. Trzeba poświęcić dzień dla tego miasta, i zaglądnąć do którejś francuskiej kafejki.
Drogo mały heineken 0.2 -4 eu, mała bułka z kurczakiem i sałatką i frytkami w środku ,taka barowa nieudolna podróba gyros ( podłużna bułeczka przekrojona na pół i wepchnięta weń w/w zawartość) - 7eu. (najtańszy bar w tym mieście)
Pełnego dania w restauracji raczej bym nie udźwignął.
Podświadomie cieszę się, że mają tak drogo, bo w sile nabywczej przynajmniej w gastronomii, nam nie podskoczą. Toteż w barach siedzą godzinami przy jednej kawie.
Z drugiej strony, kiedy ich dogonimy płacowo, to też będziemy jeść syf, bo nikt ci za złotówkę czy dwa chleba nie upiecze, w barze nie będziesz mógł siedzieć za 20 zł przez całe popołudnie. Domowej kuchni nie będzie, bo jak zarobić przy domowym jedzeniu na kucharza i resztę personelu, którzy będą zarabiać po 1500 eu?
Albo będziemy jeść taki syf z automatów jak oni, albo dobra kuchnia to będzie wydatek 500 zł na osobę, czyli znowu nie dla ciebie, nawet jak zarobisz 1500 euro, to będzie cię stać na 15 drugich dań.
Bonifacio robi lepsze wrażenie niż miasta w północnej Sardynii. Powrót wieczorem na Sardynię, patrzysz na wiszące na 70 metrowym klifie skalnym miasto z kilkupiętrowymi budynkami, do którego kiedyś można było się dostać jedynie schodami z morza (kilkaset schodów do pokonania, obecnie trasa turystyczna),
i myślisz, ze jakiekolwiek trzęsienie ziemi może spowodować oderwanie tego nawisu skalnego wraz z miastem i wpaść w przepaść morską.
Lądujemy w Szanghaju. Wsiadamy do kolejki, która dociera do centrum miasta. Podróż trwa 7min. pokonujemy jakieś 50 km.
Kolej rusza by osiągnąć prędkość 450km i po chwili zwalnia, by zatrzymać się na stacji końcowej.
Miasto zaskakuje nowoczesnością, Nowy Jork wydaje się przy tym mieście, być już miastem zabytkowym.
Skrzyżowania na wys. 10 piętra. Samochody czyste i wielkie, nawet te europejskie marki mają na karoserii znaczek L, czyli powiększone.
Miasto zaskakuje zielenią, klombami i ilością kwiatów i parków.
Pośród lasu wieżowców wchodzimy do jednego z nich, z daleka słychać muzykę, podchodzę bliżej-to emeryci chińscy ćwiczą w takt muzyki płynącej z głośnika położonego obok.
Park ma strumienie z wodą i dużo kwiatów, drzewa dalą ochłodzenie i ciszę od zgiełku tej największej metropolii Chin, liczącej dzisiaj 35 mln.
Z parku widać wieżowce, których górne piętra mają kształt np. kwiatu lotosu, UFO, piramidy, rąbu, koła, otwieracza do butelek, każdy jest inny a ten największy oddany w tym roku skręca się jak śruba z wielkim gwintem, to Shanghai Tower 632 m.
Pomyśleć, że dwadzieścia kilka lat temu w tym mieście nie było żadnego wieżowca.
Miasto zaskakuje nowoczesnością 22 wieku. Każdy pojazd dwukołowy jest bezszelestny, na prąd. I to duże skutery dwuosobowe a jest ich dużo.
Są wszystkie marki świata na największej ulicy świata 5,5 km-Nanjing Road.
Miast robi piorunujące wrażenie w nocy. Te wszystkie wieżowce to świecące iluminacje świetlne. To tak jak led-owy ekran telewizora, zmieniające się barwy i kompozycje.
Znakomicie się to ogląda ze statku płynącego po rzece Huang-p’u Chiang; dosł. „Rzeka Żółtego Brzegu” (południowy dopływ Jangcy).
A w dzień, z nabrzeża rzeki, piękny deptak z wierzą telewizyjną,
z której kopuły, po odstaniu w kolejce i po wyjeździe windą na górę, mamy pod sobą szklaną podłogę, na którą trzeba się zmusić aby wejść, (lęk wysokości) ale po kolejnej próbie nabieramy pewności i roztacza się przed nami przepiękny widok.
Schodzimy na ziemię i idziemy na stare miasto. Jest to niewielka zabytkowa enklawa, urzeka urodą i przeniesieniem się w czasie do Chin, jakie znamy z powieści, filmów i z naszej wyobraźni.
Za trzy dni jedziemy dalej w głąb wschodniej części Chin.
Udajemy się się do Wuzhen. To miasteczko nazywane Wenecją jest małym, bardzo starym miasteczkiem, poprzecinanym wieloma kanałami, z licznymi mostami i piękną architekturą.
Tłumy Chińczyków spotykamy na trasie, z turystów stanowimy raczej egzotykę. Często proszą nas o wspólną fotografię.
Zostajemy w mieście parę godzin i ruszamy dalej, do Hangzhou, chcemy zobaczyć Świątynię Lingying, czyli Świątynia Natchnionego Odosobnienia.
Świątynia robi wrażenie, wchodzimy na jej teren, w dole strumień a na wzgórzu biegnącym wzdłuż doliny strumienia, posągi Buddy i groty wykute w skale. Dalej park a w nim tarasowo rozmieszczone świątynie buddyjskie inne niż na Sri Lance, Tajlandii, czy Birmie- ciepłe wykonane z drzewa, bogato zdobione, kolorowe z zapachem kadzidełek, tworzące zdecydowanie sacrum. Nawet katolik czuje tam boskość i wzruszenie. W około tłumy Chińczyków. Z białych jesteśmy jedynymi.
Wracamy do miasta gdzie robimy przejażdżkę po Jeziorze Zachodnim, będącym jedną z głównych atrakcji miasta. Dochodzimy do niego przez malowniczy park, po drodze zaglądamy do herbaciarni.
Wsiadamy do pociągu , w kierunku Pekinu, takie chińskie Pendolino, w przejściu jest wrzątek i umywalka. Wrzątek w Chinach to podstawa. W sklepie kupujesz zestaw obiadowy- kubek i dodatki, zalewasz tym wrzątkiem i masz posiłek gotowy. Podchodzisz do części restauracyjnej i tam przy stoliku możesz spokojnie konsumować.
W pociągu sąsiadują ze sobą dwie toalety, jedna europejska, druga na narciarza, ale z nierdzewnej stali i bardzo czysta. Wybierasz wg uznania.
Nad nami wyświetlacz prędkości, cały czas jest 306 km/h. , cicho i komfortowo.
Po drodze mijamy jakieś miasta z Manhatanami na środku. Sąsiad pytany o nie, mówi, że to takie prowincjonalne miasta do 5 mln mieszkańców.
Przed nami 1500 km w jakieś 5 godz. Trasa pociągu biegnie na wiadukcie na wys. wierzchołków drzew, tak że nie dzieli kraju wałem na wschód i zachód. Pod nami normalny ruch rolników i mijanych miast. Nie zagrażają też przebiegające zwierzęta.
Już Pekin, udajemy się na plac Tiananmen,, nie robi szczególnego wrażenia, ale wypełniony jest tłumem Chińczyków. Polewaczka skrapia Ulicę wzdłuż placu, oddzielają ją od placu ruchome barierki, ustawiane okazjonalnie.
Zaskakuje, że na barierkach powieszone są podłużne donice z których zwisają piękne kwiaty dekoracyjne.
Na wprost brama Niebiańskiego Spokoju. Plac jest wielki, taki jak Pl.. Piłsudskiego w Warszawie ale bez Pałacu Kultury i Dworca Centralnego, pośrodku łopoczące czerwone flagi i głąby z żółtymi kwiatami.
W sąsiedztwie znajduje się parlament , głębiej w nowej części gmach opery.
Ustawiamy się w kolejce do Zakazanego Miasta, Po lewej stojąc w kolejce widzimy Mauzoleum Mao Zedonga.
Kolejkę ustawia aktywista ludowy, wydzierający się przez tubę na wg. niego, niekarnych turystów.
Zakazane Miasto, to największy zespół pałacowy na świecie, Teren jest przeogromny i mnogość pałaców na nim posadowionych i ich uroda, robią ogromne wrażenie. Wręcz zaskakuje coś tak ogromnego w samym centrum miasta.
Przeważnie przywołuje się nazwę placu Tiananmen i to najczęściej wymieniana nazwa z Pekinu. Niesłusznie, zespół Pałaców i jego place, trakty komunikacyjne, wraz cała infrastrukturą, powalają. To powierzchniowo taki Wersal razy trzy.
Nazwa Zakazane Miasto wywodzi się od jego wielkości (rzeczywiście cesarskie miasto) i zakazu wstępu do niego dla niezaproszonych gości i pozostałych mieszkańców Pekinu.
Robimy przerwę w zwiedzaniu pałacu, w około sami Chińczycy, siedzimy na ławkach razem z innymi turystami z Chin, obok jeden wydziera się do telefonu ( strasznie to częste), też w jego obecności zacząłem głośno mówić do współtowarzyszy. Chińczycy na mnie spojrzeli, ze zrozumieniem i uśmiechem. Rozmawiający przez tel. też, i szybko zniżył głos i się oddalił. Reszta odetchnęła z ulgą.
W Chinach nie ma jeszcze turystyki obcej, jesteśmy nielicznymi europejczykami. Niesłusznie, bo to cholernie ciekawe państwo, obawiam się, że będzie numerem 1 w najbliższym czasie.
Kojarzenie Chin z tandetą, jest o tyle słuszne, że handlowcy tandeciarze, kupują tam chłam za grosze od dziadowskich producentów i ten chłam sprzedają nam w Europie jako wizytówkę Chin. Takie towary można u nich kupić na bazarach, targach i takich miejscach jak krakowska Tandeta. W sklepach firmowych są produkty o wiele bardziej nowoczesne aniżeli produkty europejskie, ale też cena jest europejska.
Idę po kawę do baru obok gdzie dalej odpoczywamy. Płacę za kawę 40 juanów, to jest 20 PLN. Bardzo drogo, bo reszta towarów ma polskie ceny, ale kawę piją tylko cudzoziemcy, więc muszą zapłacić europejską ceną.
Na zakazane miasto trzeba przeznaczyć jakieś 5 godzin. Właśnie piąta godz minęła, więc wychodzimy bramą północną.
Udajemy się do Świątyni Nieba, gdzie wszystkie świątynie są okrągłe, zgodnie z ówczesnym (1420 r.) przekonaniem, że niebo jest okrągłe a ziemia kwadratowa. Jest to jeden z ciekawszych parków z Pekinie, też należy poświęcić parę godz. na zwiedzanie i odpoczynek.
Idziemy na teren wioski olimpijskiej , robi wrażenie. Jest w centrum Pekinu, bo Mao Zedong założył, że olimpiada musi odbyć się w Pekinie i zarezerwował, za swojego życia miejsce pod budowę obiektów olimpijskich.
Obecnie to wielki park z obiektami sportowymi i areną zwaną jaskółczym gniazdem, która po zmierzchu przybiera różne zmieniające się barwy. Nieopodal wejścia wieża, wielki znicz olimpijski, ale obiekt ten zbudowany został już po Igrzyskach.
Wieczorem przenosimy się na główną ulicę Wangfujing, z której odchodzi przecznica gastronomiczna. Wąska ulica na której rozłożone są urządzenia garmażeryjne, pachnie przeróżnie, zależnie od miejsca obok którego przechodzimy. Je się tutaj wszystko, co się rusza, a rusza się w pojemnikach. To co wskażemy nabijane jest na ruszt i obrabiane termiczne (jak powiedział by pracownik SANEPIDu). Po prostu smażone są różne owady na żywca, stąd smród, bądz zapachy, bo są też inne delicje. Tłok, każdy kram (bar) jest mocno oświetlony. Sporo smacznych rzeczy, dla europejczyka.
Kuchnia chińska jest jedną z najlepszych. Tutaj nie będziemy grymasić z powodu braku wyboru, bądź jedzenia odgrzewanych kurczaków z zamrażalnika, nazywanych pikantnymi skrzydełkami.
Czas już udać się do dzielnicy finansowej, na THE PLACA, gdzie o 22.00 rozpoczyna się widowisko multimedialne.
Polega na tym, że wchodzimy na plac (ślepa ulica), której jakby dach, na wys. kilku pięter jest wykonany z ekranów LED-owych, połączonych w jeden obraz ruchomy, z różnych stron płynie muzyka, my przy wielkości tego dachu jesteśmy tacy mali. Na dachu wyświetlane są przeróżne ruchome kompozycje w takt muzyki. A to ocean z rekinami, a to falujące zboża itd.
Ten plac to jakby Pl. Szczepański w Krakowie wraz z ulicą Szczepańską, zaczynając od Rynku a kończąc na Muzeum Matejki. Zadaszony w LED -ach, po bokach wieżowce, na parterach i piętrach restauracje, kawiarnie , butiki, kwiaciarnie.
Piąta Aleja w NY, wydaje się być ciemną, niedoświetloną ulicą.
Warto jeszcze podjechać 10 km od Pekinu do letniego pałacu cesarzy chińskich, Yuanmingyuan . To kompleks parkowo pałacowy, który koniecznie należy zobaczyć. Zlokalizowany nad jeziorem zespół pałacowy, warty jest poświęcenia paru godzin na zwiedzanie odpoczynek i wyciszenie od zgiełku Pekinu i od smogu, który towarzyszy zwiedzaniu Pekinu.
Najbardziej ów smog przeszkadza robieniu zdjęć ze zbliżeniem. Obrazy są zamglone, mało ostre.
Ustawiamy się w kolejce do komunikacji miejskiej by dotrzeć na Mur Chiński. Kolejka duża, ale podjeżdża co parę minut autobus. Jedziemy drogą szybkiego ruchu wzdłuż gór, zawrócenie nie jest możliwe, bo powrót jest tą samą drogą ale po drugiej stronie góry.
Już po prawej stronie wyłaniają się poszczególne fragmenty muru, dojeżdżamy do najlepiej zachowanych fragmentów z parkingami i infrastrukturą u podnóża.
Mur nie jest taki szeroki jak widziany w wyobraźni ze zdjęć czy z tv. Ale podejście nim prowadzi ostro w górę, w lewo dla mocnych piechurów , w prawo trochę łagodniej, ale ostra zadyszka też podejściu towarzyszy. Lepiej ubrać się na sportowo, by nie zaliczyć poślizgu jaki zaliczył prezydent Duda wraz z ochroną, którzy ślizgali się w lakierkach po tarasach muru.
Można tu spędzać cały dzień i od nas zależy odległość jaką pokonamy. Widok to zbocza i góry, zależy od pogody, , czasem smog dociera nawet tutaj.
Posiłek na dole w jednym z wielu barów. Długa kolejka do autobusu, ale podjeżdża jeden za drugim, i powrót do Pekinu.
Wsiadamy do nocnego pociągu aby dotrzeć do Xi'an .
Muzeum Armii Terakotowej - 7500 figur naturalnej wielkości, wykonanych z wypalonej gliny, przedstawiających żołnierzy, oficerów i konie. Armia znajduje się w grobowcu pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi.
Cesarz miał obsesje na temat swojego bezpieczeństwa i postanowił obstawić się armią żywych ludzi, którzy następnie zostali skopiowani i przeniesieni jako postaci odbite w glinie. Każdy gliniany posąg ma naturalną wielkość, a każda twarz jest inna. Figury zostały przypadkowo znalezione przez trzech chłopów podczas kopania studni w marcu 1974 roku. Wśród figur żołnierzy znajdują się również postacie medyków i pracowników cywilnych.
W czasie odkrycia wszystkie figury były pomalowane, jednak pod wpływem powietrza barwy zaczęły stopniowo zanikać.
Teren zajęty przez armię z terakoty, jest przeogromny . W sektorze 1 znajduje się kompletny pułk piechoty, liczący 3210 żołnierzy, w tym 200 kuszników i łuczników. Wyposażeni zostali w różnego rodzaju prawdziwą broń (wykonaną z drewna i brązu) i 6 wozów bojowych, każdy zaprzężony w parę glinianych koni.
Sektor 2 (odkryty w 1976 r.) zawiera oddział kawalerii i oddziały pomocnicze.
Terakotowa Armia określana jest mianem ósmego cudu świata. Od 1987 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa.
Udajemy się z Pekinu do Bangkoku, by stamtąd dolecieć na Krabi. Lądujemy w mieście Krabi w prowincji Tajlandii o takiej samej nazwie, na Półwyspie Malajskim.
To imponujące miejsce z przepiękną zatoką z której codziennie rano wyruszają łodzie na szereg wysp znajdujących się w odległości godziny płynięcia łodzią motorową. Cel jest różny, poznawczy, przyrodniczy, nurkowanie sportowe, snorkeling, wspinaczka skałkowa, wreszcie wyprawa kajakami po morzu w poszukiwaniu jaskiń.
Przez parę godzin zwiedzamy nabrzeże miasta, ruchliwe z deptakiem i piaszczystą plażą położoną w dole z wieloma restauracjami, barami, życiem nocnym i butikami, i ruszamy dalej. Naszym celem jest Ko Lanta, wyspa na którą dostajemy się lądem ale po drodze zaliczamy dwa promy. Jedna przeprawa zniknie w najbliższym czasie, bo budują wielka przeprawę mostową między dwoma brzegami.
Są to dwa lądy, oddzielone od siebie kanałami i lasem namorzynowym.
Docieramy płynąc przez las namorzynowy na wyspę.
W Tajlandii jest ruch lewostronny, a na wyspie brak chodników, więc trzeba uważać. Wypożyczamy motorower Honda, 20 pln na dzień (200 batów), podjeżdżamy do stacji benzynowej. Jest ich wielka mnogość, co kilometr stacja. Stacja dla motorowerów wygląda tak, że na poboczu drogi stoi kobieta za stolikiem a na stoliku butelki szklane, jak po mleku, litrowe, i kupujesz butelkę, dwie. Dużo więcej nie wejdzie a masz jazdy na dwa dni.
Na Lancie mieszkają Tajowie, muzułmanie. Dziwnie wyglądają na tych skuterach zwłaszcza te kobiety ze szparą na oczy.
Na wyspie ślady po tsunami, wszędzie kierunki ucieczki na najwyższe wzniesienie.
Jemy posiłek w blaszaku. Cholernie dobrze gotują i za 10 zł masz kurczaka z ryżem i sałatą, bardzo smaczny. Na plaży chodzi kobieta z rusztem, rodzaj wiaderka, na dnie węgiel drzewny gorący a na wierzchu ruszt z krewetkami. Krewetki jak palce, sprzedawane na sztuki, 10 batów jedna. Stąd będziemy zaliczać wyspy Puket, Phi Phi, Ko Rok, Koreańczyków i Jensa Bonda. Wrażenia estetyczne plus nurkowanie, trochę związane ze skojarzeniami.
Phi Phi była tłem do filmu Niebiańska Plaża z Leonardem DiCaprio, a Ko Khao Phing Kan, (Jamesa Bonda) od filmu „Człowiek ze złotym pistoletem”. Do zatoki Phang Nga, Bond wrócił w filmie „Jutro nie umiera nigdy” ..
Świadomość kręcenia tych filmów w takiej scenerii już napędza wyobraźnię, a przecież były nakręcone,( pierwszy) 40 lat temu, więc od tylu lat jest zachwyt krajobrazem tej części świata.
Teraz co prawda częściej pada deszcz, ale na krótko i jest ciepły, więc dodaje wyprawie uroku. W końcu nie pojechaliśmy się opalać.
Woda cieknie kałużami, które stają się w momencie potokami, ale za 20 min wszystko wraca do normy.
Na wyspie mieszka w wynajętych domkach (takie proste, jak w Polsce nad jeziorami z czasów minionych) ale z klimatyzacją, sporo europejczyków, ale już w wieku poprodukcyjnym. Pranie rozwieszone przed domkami na sznurach, niektórzy wylegują się w hamakach. Skuter jest wyposażeniem podstawowym.
Miejscowi używają głównie samochodów japońskich. Suzuki jest najtańszą marką.
Do komunikacji miejskiej służą motory trzykołowe z plandeką nad podróżnymi.
Zaopatrzenie w sklepach Seven Eleven ( taki polski Fresh), wychłodzone, z dobrym towarem i możliwością zakupu kanapki, hot doga, chłodnego piwa.
Szybki wypad do Gruzji, samolotem do Kutaisi, pożyczamy samochód na miejscu. Wypożyczalnia to taki garaż blaszany, właściciel, jak w magazynie budowlanym z Alternatywy 4, biurko pokomunistyczne , szklanka i jak to w pakamerze z Czterdziestolatka.
Pożycza nam najdroższy samochód, Audi 4 z początku lat jego produkcji, cena europejska, okazuje się mocno wyeksploatowany.
Ale później już tylko dobrze. Zaliczamy miasto Gori, szybki spacer po mieście Stalina, taka N. Huta z lat przed zmiany ustroju.
Dalej Tibilisi i obok wcześniejsza stolica, Maccheta,
- należy tym miastom poświecić dwa dni, to niezapomniane wrażenia.
Ceny w Tibilisji zachęcają (poza urodą miasta) do zwiedzania (dobra gastronomia), jest nawet Restauracja Warszawa i ostatnio Restauracja Polska. Prowadzą je miejscowi.
Tibilisi leży wzdłuż rzeki i podobnie przebiega metro (a miasto ma nieco ponad 1 mln mieszkańców).
Śladów po powodzi już nie ma, natomiast, miasto pięknieje po uzyskaniu przez Gruzję niepodległości. Ludzie sympatyczni, można mówić po rosyjsku, choć powszechnie po gruzińsku.
Zasuwamy dalej do Batumi, po drodze z prawej mamy szczyty gór.
Łapiemy gumę. Zjeżdżamy na pobocze, zjawiają się miejscowi i mówią , że wulkanizator jest obok. Zaglądam do bagażnika, jest koło zapasowe, widzą to też miejscowi. Gadam z jednym z nich, że jest z Ukrainy i w czasach ZSRR przesiedlił się tutaj.
Międzyczasie pozostali podnieśli podnośnikiem z bagażnika samochód i zamienili koła.
W podziękowaniu i pożegnaniu podałem każdemu rękę, ci szybko się odwracali i oddalali, abym nawet nie próbował im wręczyć zapłaty.
Dojeżdżamy do Batumi.
https://www.google.pl/search?q=batumi&safe=off&espv=2&biw=1120&bih=617&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjNlebR2YvOAhXHkywKHVzKD9EQ_AUIBygC
tak właśnie Batumi współczesne wygląda. Jest tam mieszanka różnych społeczeństw. Północna dzielnica, bliżej portu, to dzielnica Turecka, z cukierniami, gastronomią, z odpowiednim kasowaniem klienta obcego i meczetem.
Od strony wschodniej na początki miasta, dość obskurny targ, bazar, gdzie za banany, mandarynki z Turcji (Turcja jest obok), zapłacisz sporo więcej niż w Polsce. Za to produkty w sklepach miejscowe są tanie, importowane droższe niż w Polsce. Sprzedają przeważnie napływowi z byłego ZSRR.
Plaża kamienista, przepiękny deptak wzdłuż morza z czterema alejami pośrodku, całkowicie zacienione drzewami iglastymi.
Piękne hotele, sieci hotelowe dostawały od władz za przysłowiowe lari (miejscowa waluta) ziemię pod budowę hotelu. Warunkiem było wybudowanie, hotelu w ciągu dwu lat.
Stąd las pięknych hoteli o przeróżnej architekturze. Idziemy na piętro do restauracji poleconej przez zaprzyjaźnionych mieszkańców, zamawiamy chinkali z mięsem (pierogi, w środku mięsny farsz zatopiony w rosołku), butelka wina, deser 40 PLN.2 osoby. Smacznie, miło i przyjaźnie.
Na Błoniach (teraz na ŚDM) stoją ToiToi-e róg, Focha i Na Błoniach, zorganizowane tak, że na zewnątrz stoją toalety budki zamykane dla wszystkich, zaś w środku osłonięte z zewnątrz budkami, są ToiToi- dla płci męskiej, takie jakby zlewy, przy których kilku mężczyzn naraz oddaje mocz, odwracając się do świata tyłkiem.
Otóż w Amsterdamie taka toaleta stoi na każdej ulicy, nie osłonięta i można oddawać tam mocz publicznie odwracając się tyłkiem do społeczeństwa a przodem do toalety. I nie jest to ToiToi, ale stała architektura Amsterdamu.
To jedyne miejsce na świecie gdzie coś takiego można spotkać, szokujące i raczej nie zachęcające do kopiowania.
Ale Holendrzy tak mają.
Goście, pielgrzymi na ŚDM, bardzo ciepło i serdecznie ocenili Kraków.
Np. ksiądz z Holandii z grupą z różnych kontynentów mówił, że w Madrycie było ciasno i duszno, wręcz klaustrofobia, w Brzegach swoboda i luz. Ale był bardzo oszczędny jak to Holender, nie wydał na nic złotówki i wszystko mu się należało, zorganizował wyjazd dla kilku małych grupek z Afryki i Ameryki Południowej, spali w centrum Krakowa na sali gimnastycznej na karimatach. Taką potrzebę zgłosił prywatnej firmie organizującej pobyt.
Charakterystycznym było, że liderzy tych grupek-księża, z czym biedniejszego kraju, tym mieli większą samoocenę swojej wartości.
Czyli ksiądz z Holandii był najbardziej skromny, ci z Afryki, przypominali niektórych butnych księży z Polski.
W Krakowie można zjeść np. na Floriańskiej zestaw obiadowy za
14 pln. w klimatycznej knajpce z obsługą, podobnie na innych ulicach (jak wiesz gdzie)
Ciekawe, że we wszystkich tych miejscach spotykasz anglojęzycznych turystów. A więc świat i zachód to nie maszynka do wydawania pieniędzy.
Śniadanie za 8-10 zł na Kazimierzu z obsługą.
To miłe zaskoczenie, bo na świecie w tej cenie nie zjesz nawet w trzecim świecie, wszystkie te kraje, mają apetyt na bogatego klienta.
Krakowska gastronomia jest tania, ( jak wiesz gdzie, nawet bardzo-porównywalna do stołówek Myślenickich)) a mimo to, obcy rozrzutni nie są.
(np. w takiej pobliskiej Chorwacji, nikt nie słyszał o śniadaniach czy o zestawach obiadowych, ale już w Lizbonie- tak. )
Stąd, bardzo duże zaskoczenie cudzoziemców, szeroką ofertą gastronomiczną.
Jak mówił mi taksówkarz, wiózł klientelę z zachodu z własnym prowiantem, bo myśleli, że nie będzie co jeść.
Krótki wypad do Porto.
Tani bilet na wylot z Modlina. Siódemką do autostrady A4 , dalej Gierkówką do A1 pod Łodzią, wjazd na A2 w kierunku Warszawy i zjazd lokalną droga do Modlina-4,5 h.
Wieczorem lądowanie w Porto. Samochód z wypożyczalni i jedziemy do Bragi, wieczorem chcemy zwiedzić Katedrę NMP w Bradze, trafiamy na uroczystość z udziałem biskupa i księży archidiecezji. Procesja wchodzi do Katedry, ilość wiernych jest porównywalna z ilością duchownych i obsługi katedry, jakieś 50-60 osób łącznie, co nas bardzo zaskakuje w katolickim państwie.
Stąpamy z procesją po drewnianej podłodze, to reguła w kościołach tego regionu Portugalii, zamiast posadzki, są podłogi.
Katedra to budowla 1070 roku, robi znakomite wrażeni surowości i swoich lat.
Rekonesans nocny po jednym z najstarszych miast chrześcijańskich na świecie.
Nocleg i rano wyruszamy do Santiago de Compostela, przed wyjazdem z miasta zjeżdżamy od strony północnej do jednego
z najciekawszych miejsc Bragi - Kościóła Dobrego Jezusa z Góry (Bom Jesus do Monte), do którego prowadzą wysokie granitowe schody.
Ich dolna część to Kalwaria ze stacjami drogi krzyżowej, którą zwieńcza fontanna symbolizująca rany Chrystusa. W środkowej części monumentalnych schodów znajdują się posągi symbolizujące pięć zmysłów, natomiast w górnej partii znajduje się osiem figur postaci, które potępiły Jezusa, m.in. Piłata i Herodota. Wierni pokonują schody na kolanach, aby odpokutować swoje grzechy lub wybłagać łaskę, ale turyści mogą skorzystać z kolejki elektrycznej, wjeżdżającej wprost na szczyt góry, na której zbudowano kościół.
Teraz w listopadzie jesteśmy praktycznie sami i nie czuć nastroju pielgrzymkowego, nieliczni miejscowi biegają po schodach rzeźbiąc sylwetkę.
Pięknie utrzymana budowla z zadbanym parkiem .
Jedziemy dalej, do Hiszpanii. Autostrady płatne, 250 km to wydatek jakieś 10 eu. przy czym tam na zachodzie Portugalii i Hiszpanii drogi oznaczone jako autostrady nie przypominają drogi szybkiego ruchu Myślenice Lubień, a raczej Myślenice Kraków, tylko bez przejść, łączników pomiędzy pasami.
Nasze Punto z wypożyczalni nie radzi sobie na piątce pod wzniesienia autostradowe, jedziemy 80 km/h. Benzyna w Hiszpanii tańsza o 20 centów (1.24-1.44).
Ok 11.00 jesteśmy w Santiago.
Legenda związana z pobytem Jakuba w Hiszpanii, cudownym przypłynięciem morzem ciała Apostoła do Hiszpanii i odnalezieniem jego grobu, przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba wybudowano bazylikę w latach 1075-1128. Santiago de Compostela należało - obok Jerozolimy i Rzymu - do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Papieże sprzyjali rozpowszechnianiu się pielgrzymek, udzielając odpustów. Od XV wieku ruch pielgrzymkowy zaczął słabnąć. W XVIII wieku niekorzystny wpływ wywierały stosunki polityczne między Hiszpanią i Francją. Ożywienie nastąpiło na początku XIX wieku, a XX wiek - to renesans pielgrzymek do Composteli: w 1965 r. przybyło 4,5 mln, w 1971 r. - 5,5 mln, w 1976 r. - 6 mln osób.
Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszona jest kadzielnica mająca wysokość 1,60 m i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba.
Kult św. Jakuba poświadczony jest w Composteli w VIII-IX wieku. Papież Leon XIII uznał autentyczność relikwii św. Jakuba w 1884 r. W 1879 r. odkryto trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Z XIV-XV wieku pochodzą wiadomości o polskich pielgrzymach do Composteli.
Bazylika ma remont elewacji, więc część zewnętrzną zakrywają siatki maskujące, psujące zdjęcia. W środku można swobodnie przejść za ołtarzem, obok trumny Św. Jakuba a później zejść do katakumb.
Miasto jest akademickim centrum i w innych porach roku widać nocny zgiełk na ulicach i w licznych barach i restauracjach.
W listopadzie było spokojnie i nie czuć było atmosfery akademickiej.
Nocujemy w centrum i rano po krótkim rekonesansie wracamy do Porto.
Porto zaskakuje swoją innością, miasto na skałach z głęboko płynącym Rio Douro uchodzącym do oceanu, z metrem wyjeżdżającym spod ziemi na most zawieszony na skałach, by dostać się na drugi brzeg. W druga stronę metro wyjeżdża na powierzchnię i przekształca się w tramwaj jadący po ulicach północnej dzielnicy, wolno i krętymi ulicami można dojechać do plaży nad oceanem, przy której teraz w listopadzie surfują surferzy, choć jest chłodno.
Ludzie w tramwaju maja twarze polskiego robotnika z lat komuny, pomarszczone od palonych papierosów.
Miasto jest pigułką miast kolonialnych z Ameryki Łacińskiej, Afryki, czy Azji ze względu na architekturę jak i kolory ubioru i skóry mieszkańców.
Młodzież dużo pali, zwłaszcza kobiety.
Szybki rekonesans nabrzeżem, piwo i kawa w jednej z wielu restauracji i wspinaczka na górę po schodach. Po zwiedzenu centrum, biblioteka Harego Potera, lanch w restauracji „Poltugal” i wypad na nocny tour po dzielnicy rozrywki, Rua de Paris.
W te okolice tłumy napływają od 24.00. , dziewczyny na co dzień dość niskie z wielkimi pośladkami i udami, w nocy, po zrobieniu jasnej i gładkie buzi jak u Japonek, usta malowane naMM o mocnym kolorze wiśni.
Nikt tu warg nie pogrubia.
Odsypiamy noc, pół dnia po nie znanych zaułkach i powrót na lotnisko.
Z Modlina wracamy nową S7 przez Warszawę i pozostałą w trakcie budowy za Radomiem, też 4 h .
Znalazłem bieżące ceny na wakacje 2017 dla Chorwacji,Grecji, Włoch i Portugalii.
ŚREDNIE CENY W RESTAURACJACH W PORTUGALII, W ROKU 2017
PRZYSTAWKI I STARTERY W RESTAURACJACH
oliwki: 1-2,5 € / miseczka
pieczywo: 1-2,5 € / koszyk
pasztety i pasty rybne: 1,5-3 € / sztuka
szynka presunto: 4-9 € / deska lub talerz
sery: 4-8 € / deska lub talerz
zupa dnia: 1-2,5 €
zupa rybna: 1,5-4 €
sałatka z ośmiornicy: 4-8 €
krewetki smażone na oliwie z czosnkiem: 4-10 €
DANIA GŁÓWNE W PORTUGALSKICH RESTAURACJACH – CENA 2017
grillowany łosoś: 7-15 €
grillowane sardynki podawane z ziemniaki oraz sałatą: 5-10 €
okoń morski: 7-11 €
dorsz à lagareiro: 8-12 €
zapiekanka z dorsza Bacalhau à Brás: 7-13 €
gulasz z ryb i warzyw tzw. caldeirada: 12-20 €
cataplana z owoców morza: 20-35 €/dla 2 osób
krewetki w sosie curry: 6-10 €
ośmiornica z rusztu: 8-15 €
wieprzowina gotowana z małżami w białym winie, podawana z pieczonymi ziemniakami, tzw. carne de porco a alentejana: 9-13 €
bitki wołowe z jajkiem sadzonym, podawane z frytkami i ryżem, tzw. bitoque: 6-9€
kurczak z rożna z frytkami: 6-10 €
grillowana polędwica wieprzowa: 7-15 €
gulasz portugalski, tzw. cozido à portuguesa: 6-10 €
ryż z kaczką: 7-10 €
cielęcina w sosie śmietanowo-kawowym: 8-15 €
Cena Portugalia 2017 Restauracje Ceny w restauracjach klubach barach Lizbona Porto Algarve Aktualne ceny ile kosztuje przewodnik cenowy koszty wakacje
deser domowy, tzw. doce da casa: ok. 1,5 €
lody: 2-4 €
piwo lane 0,2l – tzw. imperial: 1,5-3 €
piwo lane 0,5l – tzw. caneca: 2,5-6 €
karafka 0,5l wina domowego: 3-9 €
butelka wina regionalnego: 6-15 €
woda gazowana 0,5l: 1-2,5 €
puszka coca-coli: 1,5-3 €
kawa: 0,50-1,5 €
Big Mac: 4,80-5,30 €
Kubełek 18 skrzydełek KFC: 7,50-9 €
pizza duża w Pizza Hut: 11-18 €
cheesburger w McDonald’s: 1,25 €
zestaw burger, frytki, napój w Burger King: od 5 €
Chorwacja:
Z dań obiadowych najtańszą opcją jest np. zupa pomidorowa (3 eu), makaron z sosem 7eu, dwa małe naleśniki np. z nutellą 3eu lub jeden duży 2eu. Z włoskich przysmaków: lazanię kupimy za 6eu , a dobrą pizzę od 7 eu. Konkretniejsze posiłki to koszt od około 75kun czyli 10eu(za danie mięsne plus frytki) w wzwyż. Najdroższymi potrawami są dania z owoców morza. Talerz muli kosztuje 60 kun, kalmary od 80 kun-11eu, a ceny porcji ryby z frytkami zaczynają się od 100 kun-14eu.
Najdroższe restauracje w Chorwacji to bary i restauracje usytuowane przy plaży, posiłek dla dwóch osób może tam kosztować nawet 200 kun-30 eu. W nadmorskim barze cena piwa także może być trzykrotnie 22 kuny-3eu wyższa, niż w pobliskim spożywczaku, kawa 10-12 kun. Dla tych co chcą się żywić w lokalach typu fastfood jest szeroki wybór ciepłych kanapek, tortilli i pizzy sprzedawanej w kawałkach. Hamburgery kosztują około 15-20 kun, w zestawie z frytkami i colą 35 kun. Kawałek pizzy kosztuje 10 kun a porcja kebabu około 30 kun. 1 eu= 7.2 kuny.
Włochy: Bolonia
Niestety, pomimo tego, że Bolonia jest miastem studenckim, większość restauracji w centrum miasta jest drogich. Danie na bazie makaronu będzie nas kosztować 8-12€. Wiele dań podawanych jest z sosem al ragu, który my znamy z nazwy “Bolognese”.
Droższe będą dania główne (makaron uważany jest we Włoszech za danie pierwsze, po którym następuje dopiero danie drugie - chociaż ciężko zjeść dwa dania nie będąc wprawionym!) - za nie zapłacimy 10-20€, w zależności od typu dania.
Za pizzę zapłacimy od 6-8€. Za napój dopłacimy od 2 do 4€. Obok katedry znajdziemy wiele knajpek z dobrym jedzeniem podanym w stylu hiszpańskiego tapas (deski serów lub szynek z winem) - siadając tam powinniśmy szykować się jednak na większy wydatek.
Pamiętajmy, że we Włoszech w większości restauracji doliczana jest tzw. koperta, która w Bolonii wynosi w większości miejsc 2,00€. i masz za to chipsy .
DANIE CENA
Pizza (w pizzerii) od ok 6,00 - 8,00€
Tortellini Pasticciati (w knajpce) ok 9,00€
Zuppa di legumi e cereali (w knajpce) ok 8,00€
Tagiatelle al ragu (w knajpce) ok 9,00€
Filetto ai ferri ok 16,00€
Zuppa di *****lla (w knajpce) ok 10,00€
Passatelli in brodo (w knajpce) ok 8,00 - 10,00€
Friggione campagnolo ok 15,00€
Tortellini in brodo di carne (w restauracji) ok 12,00€
Spiedini di gamberoni e calamari (w restauracji) ok 16,00€
Tortellini in brodo di carne (w restauracji) ok 19,00€
Tris di primi - zestaw 3 małych porcji dań z makaronu (w restauracji) ok 12,00€
Ceny ulicznego jedzenia
Spacerując po Bolonii na każdym kroku spotkamy małe knajpki serwujące kawałki pizzy na wynos, możemy w nich zamówić nawet całą. Ceny kawałka zależą od miejsca, jednak cena zwykłej margharity powinno oscylować w zakresie 1,50-2,00€.
Jeśli zauważymy wielu miejscowych w takim miejscu, nie bójmy się zajrzeć, smak w wielu miejscach przebija większość pizz dostępnych w Polsce.
DANIE CENA
Kawałek pizzy (w kebabie) 1,50 - 2,00€
Kanapka Kebab od ok 3,50€
Kanapka Falafel od ok 3,50€
Panini od ok 3,50€
Pizza Margherita (na wynos), w barze szybkiej obsługi ok 5,00 - 6,00€
Ceny w kawiarniach
Włosi szczególnie upodobali sobie kawiarnie, do których często wpadają na kawę i ciastko. W typowej kawiarni dostaniemy wiele rodzajów kaw, ciastka, a nawet popularnego drinka Spritz czy kieliszek wina.
Warto jednak uważać, kawiarnie znajdujące się niedaleko katedry będą dużo droższe od tych znajdujących się kilkaset metrów lub kilometr dalej!
DANIE CENA
Cappuccino ok 2,50€
Torta di limone od ok 3,50€
Panini od ok 4,00€
Espresso od ok 1,50€
Kieliszek wina od ok 3,50€
Ceny alkoholu w Bolonii
W Bolonii zobaczymy przede wszystkim ludzi pijących wino lub popularny drink Aperol Spritz, piwa
DANIE CENA
Drink Aperol Spritz ok 6,00€
Piwo Krombacher (w pizzerii) ok 3,00€
Piwo Peroni, butelka - 660 ml (sklep Conad) 0,91€
Grecja:
Ceny w restauracjach
Ceny w restauracjach zależą od miasta oraz lokalizacji. Restauracje w ścisłym centrum będą nawet dwu lub trzy krotnie droższe niż podobne w dalszej okolicy.
Za obiad w restauracji zapłacimy od 10 do 25€, za piwo lub napój dopłacimy kolejne 3 do 5€. Dania z owoców morza (ośmiornice, kalmary) będą droższe niż dania mięsne.
Tańsze będą talerzowe odmiany souvlaki.
DANIE CENA
musaka w tawernie od 8,00€
musaka w lokalu typu "fast food" od 3,00€
falafel (w kanapce) od 1,60€
soulvaki (kanapka) od 1,40€
soulvaki - danie (w zależności od rodzaju mięsa) 8,00 - 13,00€
kotsi ok 11,00€
savvas kebab od ok 8,00€
yoghurt kebab od ok 8,00 do 10,00€
grillowana ośmiornica ok 13,50€
sałatka Cezar w lokalu typu "fast food" od 2,50€
Ceny na stacjach benzynowych
Ceny ulicznego jedzenia
W Grecji najpopularniejszym daniem są souvlaki, czyli mięso, frytki oraz warzywa w chlebie pita. Powinniśmy bez problemu znaleźć odpowiednio duże porcje za 1,5 do 4€.
Nie powinniśmy również mieć problemu ze znalezieniem dania typu kebab za 2 - 3€.
baklava 5,00€ / 6,20€
piwo Alfa, 500 ml 3,50€
piwo Amstel, 500 ml 2,50€ - 2,70€
Coca-Cola, 250 ml 1,50€
kawa grecka 1,50€ - pojedyncza / 2,50€ - podwójna
Praktycznie, ceny w tych krajach są identyczne, tylko ITALIA ma trochę większy apetyt, zaś Grecja i Portugalia, są tańsze od Chorwacji.
Czy ktoś kto już był w którymś z tych państw a zwłaszcza w Chorwacji- potwierdza te ceny?
Zaskakuje mnie droga Chorwacja i nie myślę tu o podróży z wiktem wywiezionym z Polski tylko o normalnym podróżowaniu na równych zasadach i po Portugalii i po Chorwacji- czyli biorę 2000 eu i jak żyję np. w Grecji a jak w Chorwacji z ten kapitał?
Nie wliczam w to transportu do tych krajów.
Uświadomił mnie już sąsiad.
Mówi że Czesi i Polacy, bagaże do Chorwacji wiozą na dachu, a Biedronkę spożywczą w bagażniku- od coli, wody, słoików po ziemniaki, parówki, wędliny, słodycze, piwo i alkohole i warzywa.
Stąd Grecja i Portugalia nie mają szans, bo są za daleko.
Super przygoda! Co jeszcze polecasz skosztować będąc w okolicy?
a gdzie wybrac sie w zimie? :)
Nie podoba mi się relacja w Wiadomościach z wyprawy na K2, która mówi o Denisie, że został wyrzucony z wyprawy, z mocnym akcentem na słowo wyrzucony (bo Rusek).
Takie rzeczy należy zostawić członkom wyprawy i nie zastępować ich w komentarzach i podawaniu przyczyn nieporozumień.
Ja taki komentarz odczytuję, jak to Wiadomości są dumne z naszych mołodców, że ruska z wyprawy wyrzucili, nie będzie nam rusek pluł w twarz. Ileż w tym kompleksów?
Znajomi wrócili z majówki ze Środkowej Dalmacji w Chorwacji.
Mówią na przykładzie lodów. Te lodziarnie które się jeszcze nie otworzyły, bo tu dopiero zaczęli prace budowlane związane z sezonem turystycznym, który zaczyna się od 16.06., na witrynach mają zeszłoroczne ceny, z ceną za gałkę 8 kn.
Teraz obowiązuje cena 10 kn i o taki mniej więcej procent wzrosła pozostała gastronomia.
Bywalcy Chorwacji zastanawiają się, kiedy apetyt Chorwatów na podwyżki cen zostanie zaspokojony.
Nigdy:) Trzy razy Chorwacja ten rok czas na Montenegro.
Gdzie jedziecie na wakacje?