Polecam świetną książkę, która może niejednej osobie otworzyć tak uparcie zamknięte oczy:
PRZEBUDZENIE - Anthony de Mello:
"(...) Wiesz, Tony, nie potrafię wyrazić, jak bardzo męczy mnie ten problem, który poruszyłeś.
– Dlaczego, Stan? – zapytałem.
– Stawia to na nowo pytanie dręczące mnie przez dwadzieścia pięć lat, straszne pytanie.
Przez te lata wciąż pytałem siebie: Czy nie zdeprawowałeś ludzi czyniąc ich chrześcijanami?
Jezuita ten nie był żadnym liberałem, był ortodoksyjnym, pełnym oddania, pobożnym i konserwatywnym człowiekiem. Czuł jednak, że niszczy szczęśliwych, pełnych miłości, prostych, prostolinijnych ludzi, czyniąc z nich chrześcijan. (...)"
Zaciekawiłeś mnie. W jaki sposób ów cytat z Biblii dowodzi istnienia Boga? Możesz to rozwinąć?
Wzorem stoików uważam, ze skoro świat jest tak uporządkowany, to KTOŚ lub coś wykonało czynność uporządkowania, czyli stworzyło. Stoicy do Boga nie doszli. Tym porządkującym i kreatorem była pneuma, czyli powietrze, wiaterek, coś w tym stylu. Tym pneuma w Biblii jest Słowo i to Słowo jest Bogiem. Ten dowód też wymaga wiary. Odwieczne pytanie człowieka o byt pozostaje dalej otwarte. Biblia powstawała przez prawie dwanaście wieków, stąd wszelkie myśli filozoficzne także stoików mogły na nią też wywrzeć wpływ.
Wzorem stoików uważam, ze skoro świat jest tak uporządkowany, to KTOŚ lub coś wykonało czynność uporządkowania, czyli stworzyło. Stoicy do Boga nie doszli. Tym porządkującym i kreatorem była pneuma, czyli powietrze, wiaterek, coś w tym stylu. Tym pneuma w Biblii jest Słowo i to Słowo jest Bogiem. Ten dowód też wymaga wiary. Odwieczne pytanie człowieka o byt pozostaje dalej otwarte. Biblia powstawała przez prawie dwanaście wieków, stąd wszelkie myśli filozoficzne także stoików mogły na nią też wywrzeć wpływ.
Co to jest to "słowo"? Przecież Biblię napisali ludzie. Skąd w ogóle pomysł, że jest to słowo dane od Boga? Tak nazwać można każdą wenę, każdą myśl zrodzoną w ludzkim umyśle.
Dla mnie to tylko kolejny banał.
Jeśli mówimy o porządku, to powinniśmy zdać sobie sprawę, że żadne porządek nie powstał na pstryknięcie palcami. Porządek tworzył się przez wiele epok. Jeśli miałabym jakoś określić jego kreatora, to byłby to dobór naturalny.
P.s- NT zaczął powstawać wiele wiele lat po Chrystusie. Nieco dziwne jak dla mnie.
Nasze słowa mają moc. Niosą wibrację intencji (energii) z która zostały wypowiedziane (patrz fizyka kwantowa).
"(...) Każdy z nas również wibruje z pewną częstotliwością, która zależy od naszych myśli. Myśli radosne zwiększają częstotliwość wibracji, a strach ją obniża. Niskie częstotliwości przyciągają sytuacje, które wibrują podobnie. Energia tych sytuacji wchodzi w nasze pole i wpływa na nie. Dlatego osoby smutne i nieszczęśliwe często chorują i mają skłonność do ulegania wypadkom. Jeżeli więc podniesiemy swoje wibracje przez odczuwanie miłości i wdzięczności, będziemy zdrowi.
Fizycy kwantowi dochodzą do wniosku, że prawdziwe są tylko te teorie na temat rzeczywistości, które głoszą, że nic nie jest stałe i absolutne, z wyjątkiem pewnej stałości i konsekwencji w świecie myśli: rzeczywistość jest zawsze taka, jak ją każdy z nas postrzega.
Na początku jest myśl czy świadomość, od której zależy taka, a nie inna percepcja. Percepcja jest produktem naszego doświadczenia i uwarunkowania. Właśnie to uwarunkowanie, czyli zaprogramowanie w procesie edukacji i wychowania, nie pozwala nam odbierać prawdziwej Rzeczywistości. Tak więc, nasze doświadczenie i rzeczywistość, którą sami sobie tworzymy, jest produktem naszego uwarunkowania. (...)"
Mam nadzieję, że każdy myślący człowiek wie, że chrześcijaństwo nie było pierwszą religią na Ziemi:)
Czyli stworzenie/powstanie Świata miało miejsce dużo wcześniej, niż pojawiły się religie monoteistyczne, w tym chrześcijaństwo.
Pierścienie Saturna też istniały dużo wcześniej, zanim pierwsi astronomowie je odkryli. Czas objawienia się Boga nie musi pokrywać się z początkiem Świata.
A z tymi wibracjami myśli, jako energii niewypowiedzianej, to autor mocno pojechał. I przyciąganiem nieszczęść, podpierając się fizyką kwantową... Może sprzedaje motywacyjną papkę dla ludzi niepewnych jutra, ale ja tego nie kupuję.
Pierścienie Saturna też istniały dużo wcześniej, zanim pierwsi astronomowie je odkryli. Czas objawienia się Boga nie musi pokrywać się z początkiem Świata.
A z tymi wibracjami myśli, jako energii niewypowiedzianej, to autor mocno pojechał. I przyciąganiem nieszczęść, podpierając się fizyką kwantową... Może sprzedaje motywacyjną papkę dla ludzi niepewnych jutra, ale ja tego nie kupuję.
Cóż Ci powiem... Kiedyś gdzieś czytałam artykuł, również podpierający się kwantami, jakoby to, co pojmujemy jako duszę, oraz jej widmo w postaci nawiedzającego stare domy ducha, to zapis energii, który w szczególnych wypadkach może się "odtworzyć".
Różne są dziwaczne wymysły.
Im mniejsza nasza wiedza na temat kwantów, tym większe pole do takich pomysłowych twierdzeń.
Taka zasada, że ile nam brakuje wiedzy, tyle tworzymy wymysłów. Coś Ci to mówi?
Czytając Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu nie można zapominać w jakich czasach i w jakiej kulturze były tworzone. Jak również o tym, że jest to po części tekst poetycki. Ale zmierzam do tego, że w judaizmie słowa miały moc stwórczą:
"(...) To, co rzeczywiście wyróżnia Homo sapiens od innych gatunków zwierząt, to zdolność mowy. W Targum Onkelosa ostatnie słowa wersu „I tak utworzył Wiekuisty Bóg człowieka z prochu ziemi, i tchnął w nozdrza jego dech żywota, i stał się człowiek istotą żyjącą” (Be-reszit 2:7) przetłumaczone są jako „I zmienił się człowiek w ruach memalela”, w mówiącego ducha. Dzięki zdolności mówienia możemy również myśleć, a co za tym idzie, wyobrażać sobie świat inny niż ten, który istnieje obecnie.
Proces tworzenia zaczyna się od słowa, idei, wizji, marzenia. Język, a dzięki niemu możliwość pamiętania odległej przeszłości i konceptualizowania przyszłości, jest centralnym elementem wyjątkowości istot stworzonych na obraz Boga. Tak jak On stworzył świat natury przy użyciu słów („I rzekł Bóg (…). I stało się…”), tak i my tworzymy ludzki świat z ich pomocą. Dlatego w judaizmie słowa są traktowane bardzo poważnie. W Księdze Przysłów czytamy: „Śmierć i życie są w mocy języka” (18:21). Już pierwsze słowa Tory, sam początek historii stworzenia, są zapowiedzią żydowskiej doktryny objawienia, która mówi, że Bóg ujawnia się ludziom nie w Słońcu, gwiazdach, wietrze czy w burzy, ale w słowach i poprzez słowa, które są święte i dzięki którym stajemy się partnerami Boga w dziele zbawienia.
„I rzekł Bóg: «Niech się stanie (…)». I stało się…”. Drugi etap tworzenia jest dla nas najtrudniejszy. Spłodzić ideę to jedno, czym innym jest wprowadzenie jej w życie. „Między zamiarem/ A czynem/ Pada cień”, jak pisał T. S. Elliot[2]. Między intencją a faktem, marzeniem a rzeczywistością, leżą zmagania, sprzeciw i zawodność ludzkiej woli. (...)"
Nasze słowa mają moc. Niosą wibrację intencji (energii) z która zostały wypowiedziane (patrz fizyka kwantowa).
"(...) Każdy z nas również wibruje z pewną częstotliwością, która zależy od naszych myśli. Myśli radosne zwiększają częstotliwość wibracji, a strach ją obniża. Niskie częstotliwości przyciągają sytuacje, które wibrują podobnie. Energia tych sytuacji wchodzi w nasze pole i wpływa na nie. Dlatego osoby smutne i nieszczęśliwe często chorują i mają skłonność do ulegania wypadkom. Jeżeli więc podniesiemy swoje wibracje przez odczuwanie miłości i wdzięczności, będziemy zdrowi.
Fizycy kwantowi dochodzą do wniosku, że prawdziwe są tylko te teorie na temat rzeczywistości, które głoszą, że nic nie jest stałe i absolutne, z wyjątkiem pewnej stałości i konsekwencji w świecie myśli: rzeczywistość jest zawsze taka, jak ją każdy z nas postrzega.
Na początku jest myśl czy świadomość, od której zależy taka, a nie inna percepcja. Percepcja jest produktem naszego doświadczenia i uwarunkowania. Właśnie to uwarunkowanie, czyli zaprogramowanie w procesie edukacji i wychowania, nie pozwala nam odbierać prawdziwej Rzeczywistości. Tak więc, nasze doświadczenie i rzeczywistość, którą sami sobie tworzymy, jest produktem naszego uwarunkowania. (...)"
Wiesz co deko za mocno pojechane, ja też nie kupuje potwierdzania wiary kwantami i kwarkami. Dwa różne światy odpychające się. To dwa różne bieguny więc jakiś uduchowiony inżynier wpadł na pomysł, że będa się te bieguny przyciągać. Fenomeny bliźniaków, czy choćby przyciąganie myśli są obszarami niezbadanymi a wziąć nalezy pod uwagę, że znamy tylko 15% możliwości naszych mózgów. Dla mnie argument kwantów w wierze to bzdura, ale .....
Podoba mi się opowieść o wodzie gdzie w gruncie rzeczy tych dwoje mówi o samopoczuciu gdzie wiadomo, że człowiek żyjące w zgodzie z sobą i swoją wiarą lepiej się czuje, jest zdrowszy. Wybaczenie, nastawienie, pozytywne myślenie to wszystko nagina rzeczywistość lepszą stroną do nas. Krnąbrność, złość, marudzenie, defetyzm emanuje energią którą inni też odbierają i czują odrazę i koło się zamyka.
Tym którzy faktycznie wiara wystarcza są spokojni wiedząc, że ktoś czuwa, że komuś można zawierzyć kłopoty. Ci którzy nie wierzą albo udają, że są w zgodzie z Bogiem i sobą samym bo normalnie chodzą i wylewają swoje frustracje i fekalia na wszystkich wokoło koniecznie potrzebne są takie ćwiczenia https://www.youtube.com/watch?v=s7k5AJmg6UI
poprawi się wtedy aura wokół nich samych, odbiór ich samych przez otoczenie.
Podoba mi się opowieść o wodzie gdzie w gruncie rzeczy tych dwoje mówi o samopoczuciu gdzie wiadomo, że człowiek żyjące w zgodzie z sobą i swoją wiarą lepiej się czuje, jest zdrowszy. Wybaczenie, nastawienie, pozytywne myślenie to wszystko nagina rzeczywistość lepszą stroną do nas. Krnąbrność, złość, marudzenie, defetyzm emanuje energią którą inni też odbierają i czują odrazę i koło się zamyka.
Tym którzy faktycznie wiara wystarcza są spokojni wiedząc, że ktoś czuwa, że komuś można zawierzyć kłopoty. Ci którzy nie wierzą albo udają, że są w zgodzie z Bogiem i sobą samym bo normalnie chodzą i wylewają swoje frustracje i fekalia na wszystkich wokoło koniecznie potrzebne są takie ćwiczenia https://www.youtube.com/watch?v=s7k5AJmg6UI
poprawi się wtedy aura wokół nich samych, odbiór ich samych przez otoczenie.
Dlaczego twierdzisz, że niewierzący są frustratami? Prawdą jest, że trudniej im pewnie jest się pogodzić z nieuniknionym, czyli końcem życia, wiedząc, że dalej nic nie ma, a sama wiara pomaga człowiekowi na wysiłek, który pozornie wydaje się być poza jego możliwościami, ale człowiek świadomy swego nieuniknionego końca chce przeżyć życie najlepiej, jak tylko można.
A prawdziwa wiara? Posiada ją niewielu. Wystarczy żyć w zgodzie z samym sobą, nie trzeba do tego wiary w Boga, aby być dobrym.
Dlaczego twierdzisz, że niewierzący są frustratami? Prawdą jest, że trudniej im pewnie jest się pogodzić z nieuniknionym, czyli końcem życia, wiedząc, że dalej nic nie ma, a sama wiara pomaga człowiekowi na wysiłek, który pozornie wydaje się być poza jego możliwościami, ale człowiek świadomy swego nieuniknionego końca chce przeżyć życie najlepiej, jak tylko można.
A prawdziwa wiara? Posiada ją niewielu. Wystarczy żyć w zgodzie z samym sobą, nie trzeba do tego wiary w Boga, aby być dobrym.
Uważam wręcz odwrotnie: niewierzącym łatwiej pogodzić się ze śmiercią, ponieważ mają świadomość, że nic po niej nie ma. Dlatego skupiają się bardziej na życiu i nie jest to skupienie się nad problemem, czy zasłużą na niebo, czy czyściec będzie straszny. To, co powoduje strach przed śmiercią u wierzących to wieczna niepewność, bo sama religia każe im wciąż czuć się winnymi, wciąż korzyć się przed stwórcą, i kochać go miłością, której ani nie rozumieją, ani nie są do niej zdolni. Który zatem w obliczu śmierci stwierdzi: nie mam się czego bać idę do nieba?
Ogromnym strachem w obliczu śmierci jest wizja pozostawienia bliskich na ziemi. Zarówno dla wierzących jak i ateistów. Ateista ma świadomość, że nie będzie miał już ani wpływu na ich życie, ani nawet wglądu w nie. Wierzący sądzą, że będą widzieli ich z góry, ale wiedzą, że ich los i tak jest w rękach Boga, więc jeśli będzie się bliskim dziać krzywda, będą musieli na nią patrzeć i nic nie zdziałają, jeśli taki jest boski plan. Zastanawiam się, jak w ogóle można w takiej okoliczności mówić o "niebie"? Siedząc tam i patrząc na krzywdę swoich dzieci na ziemi, czułabym się jak w piekle.
Dlaczego twierdzisz, że niewierzący są frustratami?
Masz racje trochę to spłyciłem, bo summa summarum otoczni jesteśmy w większości wierzącymi a sfrustrowanych i zaraźliwie narzekających jest ich zdecydowana większość.
ZdolnaZDolnego napisał/a:
Siedząc tam i patrząc na krzywdę swoich dzieci na ziemi, czułabym się jak w piekle.
ale z drugiej strony nasze zadanie tutaj - jedno z wielu - to takie wartości przekazać i tak uczyć aby nie zostawić krzywd, nie musieć na nie patrzeć, nauczyć dzieci żyć w taki sposób aby ani one nie żyły w krzywdzie a co ważniejsze nikt przez nie nie był skrzywdzony wtedy. Nauczyć podejmować optymalne decyzje, pokazać zagrożenia nie marudząc po starczemu "za moich czasów", dać wybór ale korygować, tłumaczyć a co chyba najważniejsze z najważniejszych dać świadectwo, przykład, drogę taką aby po jej skopiowaniu czy naśladowaniu nie musieć nie tylko patrzeć z góry na krzywdę ale i nie musieć się wstydzić w sumie własnego odbicia, własnego przykładu. Ma to przełożenie zarówno w nadopiekuńczości jak i naciskowi zbyt mocnemu. Granica jest cienka i płynna, to indywidualne sprawy i indywidualne podejście. Ważne aby nie gadać o tym ale pokazać, nie pchać ale pociągnąć do prawidłowego życia, iść przodem a nie nawoływać czy drzeć się z tyłu tak zrób albo tak nie wolno. Idź przodem i pokaż. Błędy się zdarzą ale na tym polega rodzina aby wspólnie je skorygować, pomóc, przegadać, doradzić, zrozumieć. Jeśli intencje były czyste a nie podwójnie moralne to każdy błąd ma prawo być wybaczony, naprawiony, zapomniany.
Wtedy na żadne dziecko lub bliźniego nie będziesz miał potrzeby patrzeć jak się męczy nie znając ani miejsca ani właściwego sobie kierunku......bo kto miał mu pokazać za życia?
ale z drugiej strony nasze zadanie tutaj - jedno z wielu - to takie wartości przekazać i tak uczyć aby nie zostawić krzywd, nie musieć na nie patrzeć, nauczyć dzieci żyć w taki sposób aby ani one nie żyły w krzywdzie a co ważniejsze nikt przez nie nie był skrzywdzony wtedy. (...) Nauczyć podejmować optymalne decyzje, pokazać zagrożenia nie marudząc po starczemu "za moich czasów", dać wybór ale korygować, tłumaczyć a co chyba najważniejsze z najważniejszych dać świadectwo,
Wtedy na żadne dziecko lub bliźniego nie będziesz miał potrzeby patrzeć jak się męczy nie znając ani miejsca ani właściwego sobie kierunku......bo kto miał mu pokazać za życia?
No kolego, muszę się z Tobą całkowicie i totalnie nie zgodzić, choć piszesz prawdę:)
Otóż trochę owijasz kota w bawełnę w worku do góry ogonem.
1. To, czy nauczymy dzieci życia takiego, aby uchronić je od krzywd, nie determinuje tego, czy trafimy do raju. Co więcej, w ogóle nie trzeba posiadać dzieci, aby do raju trafić:)
2. Bliska osoba to może być ukochany/a, którego nie zdołamy już ukształtować, bo go nie wychowujemy.
3. Choćbyśmy nie wiem jak zadbali o wychowanie i środowisko życia naszych bliskich zanim umrzemy, nie mamy wpływu na to, że na świecie jest zło i źli ludzie, oraz nie mamy wpływu na to, że naszych bliskich to zło może spotkać. Tak, jak indian spotkała "cywilizacja". Czy oni mieli na to wpływ? Żaden. Zatłuczona Indianka, zakładając hipotetycznie, że trafiła do nieba, mogła patrzeć z góry na to, jak jej dzieci nabijane są na pale....
Reasumując: można trafić do nieba i całkowicie nie ze swojej ani swojego rzekomego zaniedbania winy, oglądać cierpienie bliskich nam osób. Czy człowiek jest zdolny nie wspołodczuwać cierpienia ukochanych osób? Jeśli założymy że jest, to wówczas staje się on z biblijnym pojęciu złym człowiekiem, bo wiara hołduje wartościom takim jak współczucie, miłość, ofiarność, miłosierdzie, etc, a brak empatii i odczuwanie radości pomimo dostrzegania cudzej krzywdy ((zwłaszcza krzywdy niewinnych) traktuje jako grzech. Sam Jezus mówi, że kto krzywdzi braci jego najmniejszych, jego krzywdzi. Czyli sam odczuwa dokładnie te uczucia, o których mówię,.więc to musi być dobre i moralne je odczuwać, prawda ? Czy zatem niebo nadal jest niebem, jeśli można odczuwać w nim smutek i cierpienie? Chyba, że zostaniemy magicznie pozbawieni możliwości ich odczuwania i staniemy się takimi zwierzątkami czy marionetkami odczuwającym i tylko pozytywne uczucia, ale czy to nadal my? Czy to nie jest odarcie nas z naszego "ja"? Z wolnej woli? Taka wizja nieba jest chyba jeszcze gorsza...
Niestety nie mam czasu szerzej tego opisać. Niemniej jednak muszę włączyć się choć jednym postem dotykając obszaru cierpienia i uwolnienia się od cierpienia. Wystarczy tylko (aż!) osiągnąć stan Nirwany.
Sam Jezus mówi, że kto krzywdzi braci jego najmniejszych, jego krzywdzi. Czyli sam odczuwa dokładnie te uczucia, o których mówię,.więc to musi być dobre i moralne je odczuwać, prawda ? Czy zatem niebo nadal jest niebem, jeśli można odczuwać w nim smutek i cierpienie? Chyba, że zostaniemy magicznie pozbawieni możliwości ich odczuwania i staniemy się takimi zwierzątkami czy marionetkami odczuwającym i tylko pozytywne uczucia, ale czy to nadal my? Czy to nie jest odarcie nas z naszego "ja"? Z wolnej woli? Taka wizja nieba jest chyba jeszcze gorsza...
eeeee chyba przesadzasz a raczej na pewno co najmniej nad interpretujesz, albo jesteś nad opiekuńczy w stosunku tych których tu zostawisz. Pomóż im za życia, daj wędkę a nie rybę i dadzą sobie radę, wykonaj tutaj najlepiej jak możesz i co możesz dla rodziny a krzywda im się nie stanie. A jeśli kochasz bardziej przyziemne sprawy niż dążysz do "nagrody" to nie nadajesz się do nominacji o nagrodę. Pozostaje jeszcze ułomność wiary nie wierząc w Jego najlepsze intencje jak i powierzone Twoje zadanie tutaj jak i kiedy zostanie zakończone nie zależy od Ciebie, do Ciebie należy wykonać go najlepiej jak możesz. Jedno z tych zadań to bliscy (dzieci bądź inni na których Ci zależy).
"Dla żadnego katolika nie powinny być zaskoczeniem słowa św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem” (Flp 1, 21-23)". Sam widzisz, że już wielcy o to pytali, nie jesteś sam.
Luna napisał/a:
Niestety nie mam czasu szerzej tego opisać. Niemniej jednak muszę włączyć się choć jednym postem dotykając obszaru cierpienia i uwolnienia się od cierpienia. Wystarczy tylko (aż!) osiągnąć stan Nirwany.
słucham??? Jaka nirwana i jaki buddyzm w tym wątku? Lepiej tego nie rozszerzaj bo co to ma być? Jakieś jaja z 1 przykazania? Podobnie jak noszenie wszelkich Ying-Yangów czy innych bransoletek "szczęścia" a pisanie w wątku o chrześcijanach.
eeeee chyba przesadzasz a raczej na pewno co najmniej nad interpretujesz, albo jesteś nad opiekuńczy w stosunku tych których tu zostawisz. Pomóż im za życia, daj wędkę a nie rybę i dadzą sobie radę, wykonaj tutaj najlepiej jak możesz i co możesz dla rodziny a krzywda im się nie stanie. A jeśli kochasz bardziej przyziemne sprawy niż dążysz do "nagrody" to nie nadajesz się do nominacji o nagrodę. Pozostaje jeszcze ułomność wiary nie wierząc w Jego najlepsze intencje jak i powierzone Twoje zadanie tutaj jak i kiedy zostanie zakończone nie zależy od Ciebie, do Ciebie należy wykonać go najlepiej jak możesz. Jedno z tych zadań to bliscy (dzieci bądź inni na których Ci zależy).
"Dla żadnego katolika nie powinny być zaskoczeniem słowa św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem” (Flp 1, 21-23)". Sam widzisz, że już wielcy o to pytali, nie jesteś sam.
Nadal omijasz sedno. Jakkolwiek nie zabezpieczysz dzieci, wypadki się zdarzają. Nie chodzidzi tu o to, jak mocno przywiązujesz się do rzeczy przyziemnych. Jesteś istotą uczuciową, sam Bóg nakazuje Ci kochać bliźnich i siebie, siebie bardziej (co dla mnie jest dziwne, ale zostawmy ten temat) ale nie znaczy to, że masz się pozbyć uczuć wobec bliskich. Choćbyś nie wiem jak cieszył się z nagrody w raju, to widząc cierpienie bliskich potrafiłbyś "wyłączyć" swoje uczucia? Moim zdaniem człowiek o zdrowym sercu nie jest w stanie. Zatem pojawia się logiczny dysonans: można odczuwać smutek i cierpienie w raju. To mocno zaburza koncepcję raju jako takiego, a próba zaprzeczenia tej niezgodności oznacza że albo usilne bronisz się przed refleksja na ten temat, że strachu przed jakąkolwiek negacja w stronę Twoich przekonań, albo myślisz i żyjesz nader samolubnie, skupiając się wyłącznie na własnym szczęściu po śmierci, które to szczęście tyczy się wyłącznie Twojej osoby... Dla mnie np szczęściem byłoby pójść choćby do piekła, byleby mieć pewność, że moim dzieciom włos z głowy nie spadnie i zawsze będą szczęśliwe.
"słucham??? Jaka nirwana i jaki buddyzm w tym wątku? Lepiej tego nie rozszerzaj bo co to ma być? Jakieś jaja z 1 przykazania? Podobnie jak noszenie wszelkich Ying-Yangów czy innych bransoletek "szczęścia" a pisanie w wątku o chrześcijanach."
Gdybyś zadał sobie trochę trudu, by choć pobieżnie przejrzeć Cztery Szlachetne Prawdy i Ośmioraką Ścieżkę (pewne zasady postępowania ) wiedziałbyś o czym mówię i nie ośmieszał. Chyba, że wyśmiewasz celowo. Podstawą buddyzmu jest szacunek i współczucie do wszystkich żywych istot.
Najważniejszym zadaniem jest poznawanie prawdy. Wszak Św. Jan też powiedział: "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli."
Tak przy okazji, to uświadom mnie proszę gdzie przebywał Jezus i co robił miedzy 12, a 30-tym rokiem życia.
że moim dzieciom włos z głowy nie spadnie i zawsze będą szczęśliwe.
Nic nie omijam. Tu nie chodzi o siebie/mnie ale o cel o Boga. Już nie wnikam w to jak chcesz zabezpieczyć bliskich (jedni finansowo i majątki tak w sumie najłatwiej i najprościej, inni oferują wykształcenie lub stanowisko czy przyszłą pracę bądź stanowisko, jeszcze inni nie mogąc ani jednego ani drugiego oferują piękne zasady i czyste serce, czasem inni mają do zaoferowania tylko dobre słowo ale często to i nad to i dużo więcej niż finanse które wypaczają umysł itd itd oczywiście można stosować permutacje). Dlaczego nie chcesz się wywiązać z obowiązku nauczenia bliskich, żeby nie lamentowali po Tobie. A Ty sam chcesz iść na wyższy poziom ale nie chcesz opuścić myślami ziemi? Chcesz dotrzeć tam będąc tu? Zarżniesz się jeśli nie wybierzesz którąś ze stron na poważnie. Zrób wszystko aby nie marudzili po Tobie tutaj a nie myśl dzisiaj jak im będzie źle bez Ciebie. To się nazywa nadopiekuńczość. Mogę Cię zapewnić, że jeżeli nie pozostawisz po sobie bałaganu to reszta świetnie sobie da radę bez Ciebie. Myśl o sobie i swojej wierze, bo słaba jest skoro uważasz że celem Boga jest przez brak Twojej osoby tutaj zepchnięcie reszty Twoich bliski na skraj nędzy i rozpaczy - zapewniam Cię to nie jest jego cel. Jeśli myślisz że Bóg zabiera Ciebie aby zgasić Twoją rodzinę jak kiepa w popielniczce to coś z Twoją wiarą jest nie tak.
Luna generalnie to mi się nie chce wchodzić w rozmowę z Tobą. Naczytałem się dość o buddyźmie, nirwanie i innych półśrodkach równowagi duszy i ciała i powiem Ci, że to krok do okultyzmu. Po co wypowiadasz się w tym wątku o Bogu skoro ukojenia, równowagi i podpowiedzi "co jutro" niebawem poszukasz w kartach tarota. Po co Ci te cytaty z biblii ? Coś mi tu w Tobie nie pasuje. Weź Ty se klapnij w jakiejś kaplicy i zastanów się czy zawierzasz swoją równowagę Bogu ale stosując jego prawa (w tym 1 z dekalogu), buddzie czy innym bożkom ale wtedy tutaj źle trafiłaś z cytatami. Mi wszystko jedno ale pasowałoby żebyś sama się sobie określiła, czy chodzi Ci o bożków czy Boga jeśli Boga to i jego Matkę czy może jesteś jehowa czyli bez matki Jezusa, bo pojęcia nie mam co to miał być za wpis o nirwanie. I żeby nie było nie mam nic przeciw buddystom ani jehowych (w sumie szacun dla nich co do ich świadectwa tyle, że wybiórczo biblie interpretują ale poza tym sami w sobie ludzie którym należy się szacunek przynajmniej tych których spotkałem). Tym św.Janem mi jednak pod Jehowe podchodzisz - mylę się?
A poza tym gdzieś mam Twoją ośmioraką ścieżkę zasad postępowania, bo z domu wyniosłem 10-cio punktowy dekalog i mi wystarczy.
Luna napisał/a:
Tak przy okazji, to uświadom mnie proszę gdzie przebywał Jezus i co robił miedzy 12, a 30-tym rokiem życia.
Uświadomię Cię gdzie był wtedy Jezus jak mi odpowiesz czyś Ty od "Strażnicy" czy nie. A jeśli tak to lepiej odpuść testy z wybiórczych kartek biblii.
Nic nie omijam. Tu nie chodzi o siebie/mnie ale o cel o Boga. Już nie wnikam w to jak chcesz zabezpieczyć bliskich (jedni finansowo i majątki tak w sumie najłatwiej i najprościej, inni oferują wykształcenie lub stanowisko czy przyszłą pracę bądź stanowisko, jeszcze inni nie mogąc ani jednego ani drugiego oferują piękne zasady i czyste serce, czasem inni mają do zaoferowania tylko dobre słowo ale często to i nad to i dużo więcej niż finanse które wypaczają umysł itd itd oczywiście można stosować permutacje). Dlaczego nie chcesz się wywiązać z obowiązku nauczenia bliskich, żeby nie lamentowali po Tobie. A Ty sam chcesz iść na wyższy poziom ale nie chcesz opuścić myślami ziemi? Chcesz dotrzeć tam będąc tu? Zarżniesz się jeśli nie wybierzesz którąś ze stron na poważnie. Zrób wszystko aby nie marudzili po Tobie tutaj a nie myśl dzisiaj jak im będzie źle bez Ciebie. To się nazywa nadopiekuńczość. Mogę Cię zapewnić, że jeżeli nie pozostawisz po sobie bałaganu to reszta świetnie sobie da radę bez Ciebie. Myśl o sobie i swojej wierze, bo słaba jest skoro uważasz że celem Boga jest przez brak Twojej osoby tutaj zepchnięcie reszty Twoich bliski na skraj nędzy i rozpaczy - zapewniam Cię to nie jest jego cel. Jeśli myślisz że Bóg zabiera Ciebie aby zgasić Twoją rodzinę jak kiepa w popielniczce to coś z Twoją wiarą jest nie tak.
Wydaje mi się że nie czytasz tego co pisze lub czytasz to pobieżnie....
Nie wspomniałam słowem o "lamentowaniu" bliskich po mojej śmierci. Próbuje przywołać hipotetyczny przypadek, których zdarza się wiele i których nie sposób pominąć w tym rozważaniu:
Wyobraź sobie że jest wojna, uciekasz z żoną i dziećmi przed ostrzałem, obrywasz i idziesz do nieba, w tym czasie żona z dziećmi trafia do niewoli, gdzie są gwałceni, torturowani i na koniec obdzieranie żywcem ze skóry i nabijani na pal. Widzisz to z nieba i co, potrafisz nie odczuwać smutku, empatii, cierpienia....? To, że kochasz Boga bardziej, nie znaczy, że nie kochasz bliskich wcale. Żaden człowiek zdolny do miłości nie jest w stanie radować się szczęściem w raju widząc cierpienie ukochanych. Zatem albo idąc do nieba jesteśmy pozbywani uczuć, co sprowadza się do tego, że defacto umieramy, umiera nasze "ja", a do nieba trafiają jakieś wyzute z człowieczeństwa zombie (osobiście uważam te wersje za totalny bezsens) albo opcja nr 2: wizja raju jest mocno wątpliwa od strony logicznej, bo w założeniu ma oznaczać całkowity brak cierpień, wieczne szczęście, wieczna nagrodę, a to właśnie wykluczyłam powyższym. Nie widzisz tej nielogiczności czy bronisz się, aby jej nie zobaczyć?
Moja wiara nie jest słaba, tylko martwa. Nigdy jej tak właściwie nie było. Jestem ateistką.
ZdolnaZDolego.
Wierzący nigdy nie sprzeciwia się Bogu. Nigdy nie atakuje innych. Kieruje się miłosierdziem. Twoja wiara nie jest martwa. Jej po prostu nie ma.
Luna
Jeżeli tak dobrze znasz Pismo Św to wiesz dobrze gdzie Jezus był i co robił miedzy 12 a 30r.ż . Jeżeli dalej nie wiesz to podpowiem Ewangelia św. Łukasza.
Wydaje mi się że nie czytasz tego co pisze lub czytasz to pobieżnie....
Nie wspomniałam słowem o "lamentowaniu" bliskich po mojej śmierci. Próbuje przywołać hipotetyczny przypadek, których zdarza się wiele i których nie sposób pominąć w tym rozważaniu:
Wyobraź sobie że jest wojna, uciekasz z żoną i dziećmi przed ostrzałem, obrywasz i idziesz do nieba, w tym czasie żona z dziećmi trafia do niewoli, gdzie są gwałceni, torturowani i na koniec obdzieranie żywcem ze skóry i nabijani na pal. Widzisz to z nieba i co, potrafisz nie odczuwać smutku, empatii, cierpienia....? (...) Nie widzisz tej nielogiczności czy bronisz się, aby jej nie zobaczyć?
Moja wiara nie jest słaba, tylko martwa. Nigdy jej tak właściwie nie było. Jestem ateistką.
To jak z figurą, która raz jest kołem a raz kwadratem, w zależności od metryki... Odpowiedź jest prosta - kto powiedział, że prawa logiki w Raju będą takie same, jak na ziemi? Poczucie czasu też nie musi być liniowe. Zanim pójdziesz do Raju, czeka Cię Sąd Ostateczny, gdzie wraz z innymi będziesz sądzona, nie wcześniej ani nie później, lecz wraz z nimi. Wygląda więc na to, że zaraz po śmierci będziemy sądzeni wraz z innymi (czyli przeskoczymy do końca świata), co nie przeszkodzi nam też być w kontakcie z obecnie żyjącymi (cóż zrobić, taki dogmat - obcowanie świętych, które IMVHO trochę się kłóci z przypowieścią o bogaczu i Łazarzu). Poza tym, cierpienie fizyczne może dla Ciebie wtedy już nie być czymś ważnym (chociaż obecnie postrzegasz to, jako wielką tragedię), ponieważ będziesz doskonała na wzór Boga - możesz wtedy spojrzeć na to, jak na płacz dziecka, któremu zabrałaś z ręki nóż, żeby nie zrobiło sobie krzywdy. Poza tym, w Raju nie będzie smutku, czy cierpienia. Tam będziesz już z rodziną, o ile oni tez trafią do raju. Pokrętne rozumowanie, lecz w tej sferze, akceptowalne.
bara napisał/a:
ZdolnaZDolego.
Wierzący nigdy nie sprzeciwia się Bogu. Nigdy nie atakuje innych. Kieruje się miłosierdziem.
Czyli Jakub się nie sprzeciwił Bogu? I nie wygrał na tym (poza zwichniętym biodrem). Że o misce soczewicy nie wspomnę. A Jozue nie wytłukł Kananejczyków (z późniejszą poprawką Dawida)?
ZdolnaZDolego.
Wierzący nigdy nie sprzeciwia się Bogu. Nigdy nie atakuje innych. Kieruje się miłosierdziem. Twoja wiara nie jest martwa. Jej po prostu nie ma.
Sugerujesz, że ja kogoś atakuję, i nie kieruje się miłosierdziem? Bo nie bardzo wiem do czego Twoje słowa się odnoszą.
Tak, mojej wiary nie ma. To znaczy dokładnie to samo, co to, iż jest martwa (jeśli się nie wierzy, że po śmierci jest drugie życie:) a napisałam w ten sposób by zaznaczyć, że kiedyś "byłam" wierząca (jako dziecko) aczkolwiek uważam, że tak naprawdę nie ma wierzących dzieci, stąd cudzysłów.
Co do sprzeciwiania się Bogu: nie sprzeciwiam się nieistniejącej istocie (bo jak?) Ja sprzeciwiam się uosabianemu z nim rodzajowi moralności, gdyż dla mnie jest on skrzywiony.
To jak z figurą, która raz jest kołem a raz kwadratem, w zależności od metryki... Odpowiedź jest prosta - kto powiedział, że prawa logiki w Raju będą takie same, jak na ziemi? Poczucie czasu też nie musi być liniowe. Zanim pójdziesz do Raju, czeka Cię Sąd Ostateczny, gdzie wraz z innymi będziesz sądzona, nie wcześniej ani nie później, lecz wraz z nimi. Wygląda więc na to, że zaraz po śmierci będziemy sądzeni wraz z innymi (czyli przeskoczymy do końca świata), co nie przeszkodzi nam też być w kontakcie z obecnie żyjącymi (cóż zrobić, taki dogmat - obcowanie świętych, które IMVHO trochę się kłóci z przypowieścią o bogaczu i Łazarzu). Poza tym, cierpienie fizyczne może dla Ciebie wtedy już nie być czymś ważnym (chociaż obecnie postrzegasz to, jako wielką tragedię), ponieważ będziesz doskonała na wzór Boga - możesz wtedy spojrzeć na to, jak na płacz dziecka, któremu zabrałaś z ręki nóż, żeby nie zrobiło sobie krzywdy. Poza tym, w Raju nie będzie smutku, czy cierpienia. Tam będziesz już z rodziną, o ile oni tez trafią do raju. Pokrętne rozumowanie, lecz w tej sferze, akceptowalne.
Ja sobie zdaje doskonały sprawę, że wali idzie o skręcanie na poczekaniu niedorzecznych wyjaśnień, to religia nie ma sobie równych, ale czegoś tak aburdalnego nie słyszałam od dawna. Wybacz.
Mamy moralność na wzór boskiej. Mamy się nią kierować. Mamy miłość na wzór boskiej. Mamy nią darzyć innych oraz w szczególności Boga. A ty nagle mówisz, że to wszystko w niebie może być zupełnie inne, nasze pojęcie miłości będzie inne, nie będzie nas bolała krzywda bliźnich (co automatycznie neguję cały sens Biblii i ofiary Jezusa, złożonej z jego cierpienia). Czyli wychodzi na to, że do nieba nie trafiamy my, tylko jakis gotowy twór boski, który z naszym jestestwem nie ma wiele wspólnego i tylko ukrywa się gdzieś pod skorupą naszego umysłu:/ co w takim razie jest dobre a co źle, skoro nasza ziemska moralność jest totalnie niepoprawna? Może w ogóle się okaże, że zadawać cierpienie to cnota?
Rozszczepianie osi czasu i sąd ostateczny,.w.ktoryn sądzeni są nawet ci, którzy jeszcze się nie narodzili, nie jest chyba warte komentowania... To całkowicie wyklucza istnienie wolnej woli i stwarza wizję świata-planszówki.
Sugerujesz, że ja kogoś atakuję, i nie kieruje się miłosierdziem? Bo nie bardzo wiem do czego Twoje słowa się odnoszą.
Tak, mojej wiary nie ma. To znaczy dokładnie to samo, co to, iż jest martwa (jeśli się nie wierzy, że po śmierci jest drugie życie:) a napisałam w ten sposób by zaznaczyć, że kiedyś "byłam" wierząca (jako dziecko) aczkolwiek uważam, że tak naprawdę nie ma wierzących dzieci, stąd cudzysłów.
Co do sprzeciwiania się Bogu: nie sprzeciwiam się nieistniejącej istocie (bo jak?) Ja sprzeciwiam się uosabianemu z nim rodzajowi moralności, gdyż dla mnie jest on skrzywiony.
Napisałam wierzacy. Ty nie jestes wierzaca,więc to nie było do Ciebie. Takie moje spostrzeżenia do Twojego wpisu.
Polecam świetną książkę, która może niejednej osobie otworzyć tak uparcie zamknięte oczy:
PRZEBUDZENIE - Anthony de Mello:
"(...) Wiesz, Tony, nie potrafię wyrazić, jak bardzo męczy mnie ten problem, który poruszyłeś.
– Dlaczego, Stan? – zapytałem.
– Stawia to na nowo pytanie dręczące mnie przez dwadzieścia pięć lat, straszne pytanie.
Przez te lata wciąż pytałem siebie: Czy nie zdeprawowałeś ludzi czyniąc ich chrześcijanami?
Jezuita ten nie był żadnym liberałem, był ortodoksyjnym, pełnym oddania, pobożnym i konserwatywnym człowiekiem. Czuł jednak, że niszczy szczęśliwych, pełnych miłości, prostych, prostolinijnych ludzi, czyniąc z nich chrześcijan. (...)"
http://www.zits.pwr.wroc.pl/zwolski/download/AdM_Przebudzenie.pdf
Wzorem stoików uważam, ze skoro świat jest tak uporządkowany, to KTOŚ lub coś wykonało czynność uporządkowania, czyli stworzyło. Stoicy do Boga nie doszli. Tym porządkującym i kreatorem była pneuma, czyli powietrze, wiaterek, coś w tym stylu. Tym pneuma w Biblii jest Słowo i to Słowo jest Bogiem. Ten dowód też wymaga wiary. Odwieczne pytanie człowieka o byt pozostaje dalej otwarte. Biblia powstawała przez prawie dwanaście wieków, stąd wszelkie myśli filozoficzne także stoików mogły na nią też wywrzeć wpływ.
Co to jest to "słowo"? Przecież Biblię napisali ludzie. Skąd w ogóle pomysł, że jest to słowo dane od Boga? Tak nazwać można każdą wenę, każdą myśl zrodzoną w ludzkim umyśle.
Dla mnie to tylko kolejny banał.
Jeśli mówimy o porządku, to powinniśmy zdać sobie sprawę, że żadne porządek nie powstał na pstryknięcie palcami. Porządek tworzył się przez wiele epok. Jeśli miałabym jakoś określić jego kreatora, to byłby to dobór naturalny.
P.s- NT zaczął powstawać wiele wiele lat po Chrystusie. Nieco dziwne jak dla mnie.
Nasze słowa mają moc. Niosą wibrację intencji (energii) z która zostały wypowiedziane (patrz fizyka kwantowa).
"(...) Każdy z nas również wibruje z pewną częstotliwością, która zależy od naszych myśli. Myśli radosne zwiększają częstotliwość wibracji, a strach ją obniża. Niskie częstotliwości przyciągają sytuacje, które wibrują podobnie. Energia tych sytuacji wchodzi w nasze pole i wpływa na nie. Dlatego osoby smutne i nieszczęśliwe często chorują i mają skłonność do ulegania wypadkom. Jeżeli więc podniesiemy swoje wibracje przez odczuwanie miłości i wdzięczności, będziemy zdrowi.
Fizycy kwantowi dochodzą do wniosku, że prawdziwe są tylko te teorie na temat rzeczywistości, które głoszą, że nic nie jest stałe i absolutne, z wyjątkiem pewnej stałości i konsekwencji w świecie myśli: rzeczywistość jest zawsze taka, jak ją każdy z nas postrzega.
Na początku jest myśl czy świadomość, od której zależy taka, a nie inna percepcja. Percepcja jest produktem naszego doświadczenia i uwarunkowania. Właśnie to uwarunkowanie, czyli zaprogramowanie w procesie edukacji i wychowania, nie pozwala nam odbierać prawdziwej Rzeczywistości. Tak więc, nasze doświadczenie i rzeczywistość, którą sami sobie tworzymy, jest produktem naszego uwarunkowania. (...)"
http://www.solaris-rozwojosobisty.pl/jak-dziala-fizyka-kwantowa-w-zyciu-colin-sisson/
WODA (eksperyment dr Emoto)
https://www.youtube.com/watch?v=w0FcMXO6h_Q
Mam nadzieję, że każdy myślący człowiek wie, że chrześcijaństwo nie było pierwszą religią na Ziemi:)
Czyli stworzenie/powstanie Świata miało miejsce dużo wcześniej, niż pojawiły się religie monoteistyczne, w tym chrześcijaństwo.
Pierścienie Saturna też istniały dużo wcześniej, zanim pierwsi astronomowie je odkryli. Czas objawienia się Boga nie musi pokrywać się z początkiem Świata.
A z tymi wibracjami myśli, jako energii niewypowiedzianej, to autor mocno pojechał. I przyciąganiem nieszczęść, podpierając się fizyką kwantową... Może sprzedaje motywacyjną papkę dla ludzi niepewnych jutra, ale ja tego nie kupuję.
Cóż Ci powiem... Kiedyś gdzieś czytałam artykuł, również podpierający się kwantami, jakoby to, co pojmujemy jako duszę, oraz jej widmo w postaci nawiedzającego stare domy ducha, to zapis energii, który w szczególnych wypadkach może się "odtworzyć".
Różne są dziwaczne wymysły.
Im mniejsza nasza wiedza na temat kwantów, tym większe pole do takich pomysłowych twierdzeń.
Taka zasada, że ile nam brakuje wiedzy, tyle tworzymy wymysłów. Coś Ci to mówi?
Czytając Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu nie można zapominać w jakich czasach i w jakiej kulturze były tworzone. Jak również o tym, że jest to po części tekst poetycki. Ale zmierzam do tego, że w judaizmie słowa miały moc stwórczą:
"(...) To, co rzeczywiście wyróżnia Homo sapiens od innych gatunków zwierząt, to zdolność mowy. W Targum Onkelosa ostatnie słowa wersu „I tak utworzył Wiekuisty Bóg człowieka z prochu ziemi, i tchnął w nozdrza jego dech żywota, i stał się człowiek istotą żyjącą” (Be-reszit 2:7) przetłumaczone są jako „I zmienił się człowiek w ruach memalela”, w mówiącego ducha. Dzięki zdolności mówienia możemy również myśleć, a co za tym idzie, wyobrażać sobie świat inny niż ten, który istnieje obecnie.
Proces tworzenia zaczyna się od słowa, idei, wizji, marzenia. Język, a dzięki niemu możliwość pamiętania odległej przeszłości i konceptualizowania przyszłości, jest centralnym elementem wyjątkowości istot stworzonych na obraz Boga. Tak jak On stworzył świat natury przy użyciu słów („I rzekł Bóg (…). I stało się…”), tak i my tworzymy ludzki świat z ich pomocą. Dlatego w judaizmie słowa są traktowane bardzo poważnie. W Księdze Przysłów czytamy: „Śmierć i życie są w mocy języka” (18:21). Już pierwsze słowa Tory, sam początek historii stworzenia, są zapowiedzią żydowskiej doktryny objawienia, która mówi, że Bóg ujawnia się ludziom nie w Słońcu, gwiazdach, wietrze czy w burzy, ale w słowach i poprzez słowa, które są święte i dzięki którym stajemy się partnerami Boga w dziele zbawienia.
„I rzekł Bóg: «Niech się stanie (…)». I stało się…”. Drugi etap tworzenia jest dla nas najtrudniejszy. Spłodzić ideę to jedno, czym innym jest wprowadzenie jej w życie. „Między zamiarem/ A czynem/ Pada cień”, jak pisał T. S. Elliot[2]. Między intencją a faktem, marzeniem a rzeczywistością, leżą zmagania, sprzeciw i zawodność ludzkiej woli. (...)"
Źródło:
"Trzy etapy stworzenia"
[Komentarz do parszy Be-reszit]
https://chidusz.com/komentarze-biblia-tora-stary-testament-rabin-jonathan-sacks-parsza-parasza-paraszat-bereszit-be-reszit-ksiega-rodzaju-religia-zydzi-judaizm-kazanie/
Wiesz co deko za mocno pojechane, ja też nie kupuje potwierdzania wiary kwantami i kwarkami. Dwa różne światy odpychające się. To dwa różne bieguny więc jakiś uduchowiony inżynier wpadł na pomysł, że będa się te bieguny przyciągać. Fenomeny bliźniaków, czy choćby przyciąganie myśli są obszarami niezbadanymi a wziąć nalezy pod uwagę, że znamy tylko 15% możliwości naszych mózgów. Dla mnie argument kwantów w wierze to bzdura, ale .....
Podoba mi się opowieść o wodzie gdzie w gruncie rzeczy tych dwoje mówi o samopoczuciu gdzie wiadomo, że człowiek żyjące w zgodzie z sobą i swoją wiarą lepiej się czuje, jest zdrowszy. Wybaczenie, nastawienie, pozytywne myślenie to wszystko nagina rzeczywistość lepszą stroną do nas. Krnąbrność, złość, marudzenie, defetyzm emanuje energią którą inni też odbierają i czują odrazę i koło się zamyka.
Tym którzy faktycznie wiara wystarcza są spokojni wiedząc, że ktoś czuwa, że komuś można zawierzyć kłopoty. Ci którzy nie wierzą albo udają, że są w zgodzie z Bogiem i sobą samym bo normalnie chodzą i wylewają swoje frustracje i fekalia na wszystkich wokoło koniecznie potrzebne są takie ćwiczenia
https://www.youtube.com/watch?v=s7k5AJmg6UI
poprawi się wtedy aura wokół nich samych, odbiór ich samych przez otoczenie.
Dlaczego twierdzisz, że niewierzący są frustratami? Prawdą jest, że trudniej im pewnie jest się pogodzić z nieuniknionym, czyli końcem życia, wiedząc, że dalej nic nie ma, a sama wiara pomaga człowiekowi na wysiłek, który pozornie wydaje się być poza jego możliwościami, ale człowiek świadomy swego nieuniknionego końca chce przeżyć życie najlepiej, jak tylko można.
A prawdziwa wiara? Posiada ją niewielu. Wystarczy żyć w zgodzie z samym sobą, nie trzeba do tego wiary w Boga, aby być dobrym.
Uważam wręcz odwrotnie: niewierzącym łatwiej pogodzić się ze śmiercią, ponieważ mają świadomość, że nic po niej nie ma. Dlatego skupiają się bardziej na życiu i nie jest to skupienie się nad problemem, czy zasłużą na niebo, czy czyściec będzie straszny. To, co powoduje strach przed śmiercią u wierzących to wieczna niepewność, bo sama religia każe im wciąż czuć się winnymi, wciąż korzyć się przed stwórcą, i kochać go miłością, której ani nie rozumieją, ani nie są do niej zdolni. Który zatem w obliczu śmierci stwierdzi: nie mam się czego bać idę do nieba?
Ogromnym strachem w obliczu śmierci jest wizja pozostawienia bliskich na ziemi. Zarówno dla wierzących jak i ateistów. Ateista ma świadomość, że nie będzie miał już ani wpływu na ich życie, ani nawet wglądu w nie. Wierzący sądzą, że będą widzieli ich z góry, ale wiedzą, że ich los i tak jest w rękach Boga, więc jeśli będzie się bliskim dziać krzywda, będą musieli na nią patrzeć i nic nie zdziałają, jeśli taki jest boski plan. Zastanawiam się, jak w ogóle można w takiej okoliczności mówić o "niebie"? Siedząc tam i patrząc na krzywdę swoich dzieci na ziemi, czułabym się jak w piekle.
Masz racje trochę to spłyciłem, bo summa summarum otoczni jesteśmy w większości wierzącymi a sfrustrowanych i zaraźliwie narzekających jest ich zdecydowana większość.
ale z drugiej strony nasze zadanie tutaj - jedno z wielu - to takie wartości przekazać i tak uczyć aby nie zostawić krzywd, nie musieć na nie patrzeć, nauczyć dzieci żyć w taki sposób aby ani one nie żyły w krzywdzie a co ważniejsze nikt przez nie nie był skrzywdzony wtedy. Nauczyć podejmować optymalne decyzje, pokazać zagrożenia nie marudząc po starczemu "za moich czasów", dać wybór ale korygować, tłumaczyć a co chyba najważniejsze z najważniejszych dać świadectwo, przykład, drogę taką aby po jej skopiowaniu czy naśladowaniu nie musieć nie tylko patrzeć z góry na krzywdę ale i nie musieć się wstydzić w sumie własnego odbicia, własnego przykładu. Ma to przełożenie zarówno w nadopiekuńczości jak i naciskowi zbyt mocnemu. Granica jest cienka i płynna, to indywidualne sprawy i indywidualne podejście. Ważne aby nie gadać o tym ale pokazać, nie pchać ale pociągnąć do prawidłowego życia, iść przodem a nie nawoływać czy drzeć się z tyłu tak zrób albo tak nie wolno. Idź przodem i pokaż. Błędy się zdarzą ale na tym polega rodzina aby wspólnie je skorygować, pomóc, przegadać, doradzić, zrozumieć. Jeśli intencje były czyste a nie podwójnie moralne to każdy błąd ma prawo być wybaczony, naprawiony, zapomniany.
Wtedy na żadne dziecko lub bliźniego nie będziesz miał potrzeby patrzeć jak się męczy nie znając ani miejsca ani właściwego sobie kierunku......bo kto miał mu pokazać za życia?
No kolego, muszę się z Tobą całkowicie i totalnie nie zgodzić, choć piszesz prawdę:)
Otóż trochę owijasz kota w bawełnę w worku do góry ogonem.
1. To, czy nauczymy dzieci życia takiego, aby uchronić je od krzywd, nie determinuje tego, czy trafimy do raju. Co więcej, w ogóle nie trzeba posiadać dzieci, aby do raju trafić:)
2. Bliska osoba to może być ukochany/a, którego nie zdołamy już ukształtować, bo go nie wychowujemy.
3. Choćbyśmy nie wiem jak zadbali o wychowanie i środowisko życia naszych bliskich zanim umrzemy, nie mamy wpływu na to, że na świecie jest zło i źli ludzie, oraz nie mamy wpływu na to, że naszych bliskich to zło może spotkać. Tak, jak indian spotkała "cywilizacja". Czy oni mieli na to wpływ? Żaden. Zatłuczona Indianka, zakładając hipotetycznie, że trafiła do nieba, mogła patrzeć z góry na to, jak jej dzieci nabijane są na pale....
Reasumując: można trafić do nieba i całkowicie nie ze swojej ani swojego rzekomego zaniedbania winy, oglądać cierpienie bliskich nam osób. Czy człowiek jest zdolny nie wspołodczuwać cierpienia ukochanych osób? Jeśli założymy że jest, to wówczas staje się on z biblijnym pojęciu złym człowiekiem, bo wiara hołduje wartościom takim jak współczucie, miłość, ofiarność, miłosierdzie, etc, a brak empatii i odczuwanie radości pomimo dostrzegania cudzej krzywdy ((zwłaszcza krzywdy niewinnych) traktuje jako grzech. Sam Jezus mówi, że kto krzywdzi braci jego najmniejszych, jego krzywdzi. Czyli sam odczuwa dokładnie te uczucia, o których mówię,.więc to musi być dobre i moralne je odczuwać, prawda ? Czy zatem niebo nadal jest niebem, jeśli można odczuwać w nim smutek i cierpienie? Chyba, że zostaniemy magicznie pozbawieni możliwości ich odczuwania i staniemy się takimi zwierzątkami czy marionetkami odczuwającym i tylko pozytywne uczucia, ale czy to nadal my? Czy to nie jest odarcie nas z naszego "ja"? Z wolnej woli? Taka wizja nieba jest chyba jeszcze gorsza...
Niestety nie mam czasu szerzej tego opisać. Niemniej jednak muszę włączyć się choć jednym postem dotykając obszaru cierpienia i uwolnienia się od cierpienia. Wystarczy tylko (aż!) osiągnąć stan Nirwany.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Nirwana
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cztery_Szlachetne_Prawdy
https://pl.wikipedia.org/wiki/O%C5%9Bmioraka_%C5%9Bcie%C5%BCka
eeeee chyba przesadzasz a raczej na pewno co najmniej nad interpretujesz, albo jesteś nad opiekuńczy w stosunku tych których tu zostawisz. Pomóż im za życia, daj wędkę a nie rybę i dadzą sobie radę, wykonaj tutaj najlepiej jak możesz i co możesz dla rodziny a krzywda im się nie stanie. A jeśli kochasz bardziej przyziemne sprawy niż dążysz do "nagrody" to nie nadajesz się do nominacji o nagrodę. Pozostaje jeszcze ułomność wiary nie wierząc w Jego najlepsze intencje jak i powierzone Twoje zadanie tutaj jak i kiedy zostanie zakończone nie zależy od Ciebie, do Ciebie należy wykonać go najlepiej jak możesz. Jedno z tych zadań to bliscy (dzieci bądź inni na których Ci zależy).
"Dla żadnego katolika nie powinny być zaskoczeniem słowa św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeśli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem” (Flp 1, 21-23)". Sam widzisz, że już wielcy o to pytali, nie jesteś sam.
słucham??? Jaka nirwana i jaki buddyzm w tym wątku? Lepiej tego nie rozszerzaj bo co to ma być? Jakieś jaja z 1 przykazania? Podobnie jak noszenie wszelkich Ying-Yangów czy innych bransoletek "szczęścia" a pisanie w wątku o chrześcijanach.
Nadal omijasz sedno. Jakkolwiek nie zabezpieczysz dzieci, wypadki się zdarzają. Nie chodzidzi tu o to, jak mocno przywiązujesz się do rzeczy przyziemnych. Jesteś istotą uczuciową, sam Bóg nakazuje Ci kochać bliźnich i siebie, siebie bardziej (co dla mnie jest dziwne, ale zostawmy ten temat) ale nie znaczy to, że masz się pozbyć uczuć wobec bliskich. Choćbyś nie wiem jak cieszył się z nagrody w raju, to widząc cierpienie bliskich potrafiłbyś "wyłączyć" swoje uczucia? Moim zdaniem człowiek o zdrowym sercu nie jest w stanie. Zatem pojawia się logiczny dysonans: można odczuwać smutek i cierpienie w raju. To mocno zaburza koncepcję raju jako takiego, a próba zaprzeczenia tej niezgodności oznacza że albo usilne bronisz się przed refleksja na ten temat, że strachu przed jakąkolwiek negacja w stronę Twoich przekonań, albo myślisz i żyjesz nader samolubnie, skupiając się wyłącznie na własnym szczęściu po śmierci, które to szczęście tyczy się wyłącznie Twojej osoby... Dla mnie np szczęściem byłoby pójść choćby do piekła, byleby mieć pewność, że moim dzieciom włos z głowy nie spadnie i zawsze będą szczęśliwe.
Vivaldi napisał:
"słucham??? Jaka nirwana i jaki buddyzm w tym wątku? Lepiej tego nie rozszerzaj bo co to ma być? Jakieś jaja z 1 przykazania? Podobnie jak noszenie wszelkich Ying-Yangów czy innych bransoletek "szczęścia" a pisanie w wątku o chrześcijanach."
Gdybyś zadał sobie trochę trudu, by choć pobieżnie przejrzeć Cztery Szlachetne Prawdy i Ośmioraką Ścieżkę (pewne zasady postępowania ) wiedziałbyś o czym mówię i nie ośmieszał. Chyba, że wyśmiewasz celowo. Podstawą buddyzmu jest szacunek i współczucie do wszystkich żywych istot.
Najważniejszym zadaniem jest poznawanie prawdy. Wszak Św. Jan też powiedział: "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli."
Tak przy okazji, to uświadom mnie proszę gdzie przebywał Jezus i co robił miedzy 12, a 30-tym rokiem życia.
Nic nie omijam. Tu nie chodzi o siebie/mnie ale o cel o Boga. Już nie wnikam w to jak chcesz zabezpieczyć bliskich (jedni finansowo i majątki tak w sumie najłatwiej i najprościej, inni oferują wykształcenie lub stanowisko czy przyszłą pracę bądź stanowisko, jeszcze inni nie mogąc ani jednego ani drugiego oferują piękne zasady i czyste serce, czasem inni mają do zaoferowania tylko dobre słowo ale często to i nad to i dużo więcej niż finanse które wypaczają umysł itd itd oczywiście można stosować permutacje). Dlaczego nie chcesz się wywiązać z obowiązku nauczenia bliskich, żeby nie lamentowali po Tobie. A Ty sam chcesz iść na wyższy poziom ale nie chcesz opuścić myślami ziemi? Chcesz dotrzeć tam będąc tu? Zarżniesz się jeśli nie wybierzesz którąś ze stron na poważnie. Zrób wszystko aby nie marudzili po Tobie tutaj a nie myśl dzisiaj jak im będzie źle bez Ciebie. To się nazywa nadopiekuńczość. Mogę Cię zapewnić, że jeżeli nie pozostawisz po sobie bałaganu to reszta świetnie sobie da radę bez Ciebie. Myśl o sobie i swojej wierze, bo słaba jest skoro uważasz że celem Boga jest przez brak Twojej osoby tutaj zepchnięcie reszty Twoich bliski na skraj nędzy i rozpaczy - zapewniam Cię to nie jest jego cel. Jeśli myślisz że Bóg zabiera Ciebie aby zgasić Twoją rodzinę jak kiepa w popielniczce to coś z Twoją wiarą jest nie tak.
Luna generalnie to mi się nie chce wchodzić w rozmowę z Tobą. Naczytałem się dość o buddyźmie, nirwanie i innych półśrodkach równowagi duszy i ciała i powiem Ci, że to krok do okultyzmu. Po co wypowiadasz się w tym wątku o Bogu skoro ukojenia, równowagi i podpowiedzi "co jutro" niebawem poszukasz w kartach tarota. Po co Ci te cytaty z biblii ? Coś mi tu w Tobie nie pasuje. Weź Ty se klapnij w jakiejś kaplicy i zastanów się czy zawierzasz swoją równowagę Bogu ale stosując jego prawa (w tym 1 z dekalogu), buddzie czy innym bożkom ale wtedy tutaj źle trafiłaś z cytatami. Mi wszystko jedno ale pasowałoby żebyś sama się sobie określiła, czy chodzi Ci o bożków czy Boga jeśli Boga to i jego Matkę czy może jesteś jehowa czyli bez matki Jezusa, bo pojęcia nie mam co to miał być za wpis o nirwanie. I żeby nie było nie mam nic przeciw buddystom ani jehowych (w sumie szacun dla nich co do ich świadectwa tyle, że wybiórczo biblie interpretują ale poza tym sami w sobie ludzie którym należy się szacunek przynajmniej tych których spotkałem). Tym św.Janem mi jednak pod Jehowe podchodzisz - mylę się?
A poza tym gdzieś mam Twoją ośmioraką ścieżkę zasad postępowania, bo z domu wyniosłem 10-cio punktowy dekalog i mi wystarczy.
Uświadomię Cię gdzie był wtedy Jezus jak mi odpowiesz czyś Ty od "Strażnicy" czy nie. A jeśli tak to lepiej odpuść testy z wybiórczych kartek biblii.
Wydaje mi się że nie czytasz tego co pisze lub czytasz to pobieżnie....
Nie wspomniałam słowem o "lamentowaniu" bliskich po mojej śmierci. Próbuje przywołać hipotetyczny przypadek, których zdarza się wiele i których nie sposób pominąć w tym rozważaniu:
Wyobraź sobie że jest wojna, uciekasz z żoną i dziećmi przed ostrzałem, obrywasz i idziesz do nieba, w tym czasie żona z dziećmi trafia do niewoli, gdzie są gwałceni, torturowani i na koniec obdzieranie żywcem ze skóry i nabijani na pal. Widzisz to z nieba i co, potrafisz nie odczuwać smutku, empatii, cierpienia....? To, że kochasz Boga bardziej, nie znaczy, że nie kochasz bliskich wcale. Żaden człowiek zdolny do miłości nie jest w stanie radować się szczęściem w raju widząc cierpienie ukochanych. Zatem albo idąc do nieba jesteśmy pozbywani uczuć, co sprowadza się do tego, że defacto umieramy, umiera nasze "ja", a do nieba trafiają jakieś wyzute z człowieczeństwa zombie (osobiście uważam te wersje za totalny bezsens) albo opcja nr 2: wizja raju jest mocno wątpliwa od strony logicznej, bo w założeniu ma oznaczać całkowity brak cierpień, wieczne szczęście, wieczna nagrodę, a to właśnie wykluczyłam powyższym. Nie widzisz tej nielogiczności czy bronisz się, aby jej nie zobaczyć?
Moja wiara nie jest słaba, tylko martwa. Nigdy jej tak właściwie nie było. Jestem ateistką.
ZdolnaZDolego.
Wierzący nigdy nie sprzeciwia się Bogu. Nigdy nie atakuje innych. Kieruje się miłosierdziem. Twoja wiara nie jest martwa. Jej po prostu nie ma.
Luna
Jeżeli tak dobrze znasz Pismo Św to wiesz dobrze gdzie Jezus był i co robił miedzy 12 a 30r.ż . Jeżeli dalej nie wiesz to podpowiem Ewangelia św. Łukasza.
To jak z figurą, która raz jest kołem a raz kwadratem, w zależności od metryki... Odpowiedź jest prosta - kto powiedział, że prawa logiki w Raju będą takie same, jak na ziemi? Poczucie czasu też nie musi być liniowe. Zanim pójdziesz do Raju, czeka Cię Sąd Ostateczny, gdzie wraz z innymi będziesz sądzona, nie wcześniej ani nie później, lecz wraz z nimi. Wygląda więc na to, że zaraz po śmierci będziemy sądzeni wraz z innymi (czyli przeskoczymy do końca świata), co nie przeszkodzi nam też być w kontakcie z obecnie żyjącymi (cóż zrobić, taki dogmat - obcowanie świętych, które IMVHO trochę się kłóci z przypowieścią o bogaczu i Łazarzu). Poza tym, cierpienie fizyczne może dla Ciebie wtedy już nie być czymś ważnym (chociaż obecnie postrzegasz to, jako wielką tragedię), ponieważ będziesz doskonała na wzór Boga - możesz wtedy spojrzeć na to, jak na płacz dziecka, któremu zabrałaś z ręki nóż, żeby nie zrobiło sobie krzywdy. Poza tym, w Raju nie będzie smutku, czy cierpienia. Tam będziesz już z rodziną, o ile oni tez trafią do raju. Pokrętne rozumowanie, lecz w tej sferze, akceptowalne.
Czyli Jakub się nie sprzeciwił Bogu? I nie wygrał na tym (poza zwichniętym biodrem). Że o misce soczewicy nie wspomnę. A Jozue nie wytłukł Kananejczyków (z późniejszą poprawką Dawida)?
Sugerujesz, że ja kogoś atakuję, i nie kieruje się miłosierdziem? Bo nie bardzo wiem do czego Twoje słowa się odnoszą.
Tak, mojej wiary nie ma. To znaczy dokładnie to samo, co to, iż jest martwa (jeśli się nie wierzy, że po śmierci jest drugie życie:) a napisałam w ten sposób by zaznaczyć, że kiedyś "byłam" wierząca (jako dziecko) aczkolwiek uważam, że tak naprawdę nie ma wierzących dzieci, stąd cudzysłów.
Co do sprzeciwiania się Bogu: nie sprzeciwiam się nieistniejącej istocie (bo jak?) Ja sprzeciwiam się uosabianemu z nim rodzajowi moralności, gdyż dla mnie jest on skrzywiony.
Ja sobie zdaje doskonały sprawę, że wali idzie o skręcanie na poczekaniu niedorzecznych wyjaśnień, to religia nie ma sobie równych, ale czegoś tak aburdalnego nie słyszałam od dawna. Wybacz.
Mamy moralność na wzór boskiej. Mamy się nią kierować. Mamy miłość na wzór boskiej. Mamy nią darzyć innych oraz w szczególności Boga. A ty nagle mówisz, że to wszystko w niebie może być zupełnie inne, nasze pojęcie miłości będzie inne, nie będzie nas bolała krzywda bliźnich (co automatycznie neguję cały sens Biblii i ofiary Jezusa, złożonej z jego cierpienia). Czyli wychodzi na to, że do nieba nie trafiamy my, tylko jakis gotowy twór boski, który z naszym jestestwem nie ma wiele wspólnego i tylko ukrywa się gdzieś pod skorupą naszego umysłu:/ co w takim razie jest dobre a co źle, skoro nasza ziemska moralność jest totalnie niepoprawna? Może w ogóle się okaże, że zadawać cierpienie to cnota?
Rozszczepianie osi czasu i sąd ostateczny,.w.ktoryn sądzeni są nawet ci, którzy jeszcze się nie narodzili, nie jest chyba warte komentowania... To całkowicie wyklucza istnienie wolnej woli i stwarza wizję świata-planszówki.
Napisałam wierzacy. Ty nie jestes wierzaca,więc to nie było do Ciebie. Takie moje spostrzeżenia do Twojego wpisu.
Problem w tym że nie widzę związku tych spostrzeżeń z moim wpisem...